środa, 16 września 2015

My Angel





autorka: NaBee

tytuł: My Angel

parring: Markson (Mark x  Jackson)

baner: NaBee

dedykacja: Dla osoby, która niesie ze mną to ciężkie brzemię k-popu – Aśce.
opis: Jackson jest fotografem mieszkającym w małym mieszkanku na poddaszu, który nigdy nie kluczy drzwi, ponieważ w środku nie ma nic cennego. Nie robi też zdjęć ludziom, bo uważa ich za sztucznych… do czasu, aż z nieba nie spadnie mu Mark. Zapraszam Was na historię zamkniętą w czarno-białych zdjęciach, smakującą gorącą czekoladą, chodzącą w dużych swetrach i pachnącą słodką brzoskwinią.
ostrzeżenie: Scena +18 (zaznaczona i łatwa do pominięcia)

piosenki: When Love Stops (xxx), Tian mi mi (xxx)
inspiracja: Cudowne zdjęcia Marka ze skrzydełkami i aureolką. ^^
My Angel
Czy Jackson uważał się za artystę? Nie lubił tak o sobie myśleć. Jego rzemiosło na pewno wymagało od niego wyczucia stylu i odmiennego spojrzenia na różne kwestie. Jednak Jackson Wang nie chciał być utożsamiany z tą bandą prowokujących ekscentryków, którzy w dzisiejszych czasach nazywają się artystami. Dla Wanga liczył się tylko on, jego obiektyw i to co było po drugiej stronie.
Fotografia była całym jego życiem, a jego prace były wyjątkowe, bo w każdym wzbudzały inne emocje. Mógłby odnieść sukces i być bardzo znanym fotografem, bo jego poczucie estetyki było bardzo pożądane przez ludzi, jednak zdolny Jackson Wang miał jeden defekt. Nie fotografował ludzi. Nie lubił modeli, dla niego byli bez wyrazu, a odgrywane emocje na ich twarzach tylko go irytowały. Dlatego Jackson nie miał co liczyć na sławę, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało.
Piszczący, natarczywy dźwięk dotarł do uszu śpiącego chłopaka. Wygrzebał się z pościeli i spojrzał na puszyste obłoki płynące po niebie. Jedna z zalet mieszkania na poddaszu, to codziennie takie widoki spływające z okien dachowych, drugą był niski czynsz, który i tak pożerał połowę dochodów Jacksona. Kiedy tak patrzył w niebo wydawało mu się, że zobaczył spadającą gwiazdę. Jednak wziął to za niedorzeczność, przecież był ranek, a spadające gwiazdy można oglądać tylko w nocy.
Zmarszczył czoło i wyciągnął dłoń po swój telefon, który cały czas, uporczywie hałasował. Spojrzał na wyświetlacz, gdzie migała godzina 7:10. Wyłączył alarm i z powrotem opadł na poduszki, próbując sobie przypomnieć po kiego grzyba miałby tak wcześnie wstać. I wtedy go olśniło. Miał dziś iść na rozmowę w sprawie pracy, chodziło o kalendarz rolniczy. Znów podniósł zaspaną głowę z poduszki i postawił bose stopy na drewnianej podłodze, przeciągnął się ziewając i poczłapał do łazienki. Przemył buzię wodą i wzdrygnął się, bo była lodowata, najwidoczniej niski czynsz obejmował tylko dostęp do zimnej wody. Umył zęby i spojrzał krytycznie na swoją czarną czuprynę. Każdy kosmyk dosłownie sterczał w inną stronę. Spróbował przygładzić je mokrą ręką, ale one na powrót odskakiwały. Westchnął zrezygnowany i naciągnął na głowę czarną czapkę z daszkiem, obrócił jeszcze wspomniany daszek do tyłu i pokiwał głową w stronę swojego odbicia.
Zrobił zaledwie kilka kroków i już był w kuchni, kolejna zaleta małego mieszkanka, spojrzał do lodówki, ale znalazł tam tylko kawałek żółtego sera. Wykrzywił się wąchając go i zamknął lodówkę. Spojrzał na telefon i poszedł do szafy, wciągnął czarne spodnie, jakąś koszulkę i bluzę, ubrał się szybko i chwycił plecak z obiektywami i powiesił aparat na szyi. Wychodząc spojrzał jeszcze raz na swoje malutkie mieszkanko i jak zwykle nie zakluczył drzwi wychodząc. Ponieważ zawsze uważał, że jedyną cenną rzecz jaką ktoś mógłby ukraść jest jego aparat, który nosi ze sobą.
Zbiegł schodami w dół i znalazł się na chodniku przed swoją kamienicą. Uśmiechnął się uprzejmie do sąsiadki sprzedającej żywe kwiaty na rogu i przyspieszył kroku, żeby złapać tramwaj. Kiedy tak przemykał prawie pustymi chodnikami coś zwróciło jego uwagę. Przy drodze stały dwa radiowozy, a na środku drogi była sporych rozmiarów dziura. Jackson przystanął na chwilę obserwując zjawisko i zastanawiając się co mogło spowodować takie zniszczenia. Do głowy przyszła mu tylko spadająca gwiazda, którą widział rano, jednak szybko pokręcił głową, poprawił czapkę i szybkim krokiem ruszył dalej. Kilka kroków i skręcił w uliczkę. Mieszkał tu odkąd skończył szkołę i świetnie znał wszelkie skróty.
Jednak kiedy zniknął między blokami zamarł. Za śmietnikiem, o ścianę opierał się chłopak. Jackson ostrożnie podszedł bliżej, tak żeby nieznajomy go nie usłyszał i przyjrzał się mu uważniej. Uderzyła w niego fala zachwytu, twarz chłopaka chociaż wykrzywiona z bólu była piękna, mleczna skóra marmurowo blada, jasne włosy opadały mu na zamknięte oczy,  pełne wargi były lekko uchylone. Fotograf ostatkiem jasnego umysłu powstrzymał się przed tym, żeby nie chwycić za aparat. Otrząsnął się słysząc ciche dźwięki wydobywając się z ust chłopaka, wyglądał jakby cierpiał.
Jackson podszedł i przykucnął przy chłopaku, który jak teraz zauważył cały ubrany był na biało i trzymał się za ramię, a dookoła niego leżało pełno białych piórek.
- Hej, co się stało? – Zapytał kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. Otworzył oczy, które były niemożliwie wielkie, piękne i przepełnione strachem.
- Spokojnie. Nic ci nie zrobię. – Powiedział Jackson łagodnym głosem. – Mogę zobaczyć? – Wskazał na ramię. Chłopak w białym ubraniu nic nie odpowiedział, tylko cały czas patrzył na Jacksona. Fotograf stwierdził, że chłopak musi być w szoku, dlatego delikatnie chwycił jego dłoń, która była całkiem zimna, ale miła w dotyku i odsunął ją od ramienia. Zobaczył czerwone ślady na białym materiale i skrzywił się lekko.
- Chyba będzie to musiał zobaczyć lekarz. – Powiedział puszczając rękę chłopaka i sięgając do swojej kieszeni po telefon. – Zadzwonię po karetkę. – Dodał.
- Nie. – Głos nieznajomego był trochę wysoki, ale przyjemny dla ucha. – Proszę, nie mów nikomu. – Szepnął patrząc błagalnie na Jacksona. Fotograf wahał się przez chwilę, jednak smutek na pięknej twarzy kazał mu odłożyć telefon.
- Przecież nie mogę cię tu tak zostawić. – Westchnął wstając. Spojrzał na zegarek i stwierdził że i tak już spóźnił się na rozmowę o pracę, a tak naprawdę to nawet nie miał ochoty robić zdjęć do jakiegoś kalendarza dla rolników.
- Chodź pójdziemy do mnie, trzeba opatrzyć te rany. – Powiedział i wyciągnął dłonie w stronę chłopaka, żeby pomóc mu wstać. Nieznajomy podał mu delikatnie dłonie, ale syknął kiedy Jackson postawił go na nogi.
- Możesz iść? – Zapytał z niepokojem, podtrzymując nieznajomego w pasie. Ten tylko kiwnął głową, ale kiedy zrobił krok jego kolana się ugięły i upadłby gdyby nie silne dłonie Jacksona. Brunet przewiesił sobie jego zdrowe ramie przez barki i trzymając go w tali zaczął powoli prowadzić. Szyli po cichu przez uliczki, które jeszcze nie obudziły się do życia, z powrotem do kamienicy Jacksona. Weszli do środka i stanęli przed rzędem wysokich i stromych schodów.
Jackson westchnął głęboko i spojrzał na rannego, który wyglądał na kompletnie wyczerpanego, ze spuszczoną głową i ciężko oddychając. Nie myśląc dłużej nachylił się chwytając chłopaka pod kolanami jedną ręką, drugą w pasie i uniósł go.  Zdziwił się, bo chłopak prawie nic nie ważył, poprawił go w swoich ramionach i zaczął się wspinać. Nieznajomy pisnął zaskoczony i objął wątłymi ramionami szyję Jacksona, wtedy ich twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie. Jackson przełknął ślinę nie mogąc oderwać wzroku od ciemnych oczu chłopaka. Był oczarowany ich głębią i czymś co się za nimi kryło. Szedł po schodach jak lunatyk patrząc w oczy nieznajomego i trzymając jego chude ciało. Na samej górze łokciem otworzył drzwi i zamknął je kopnięciem. Podszedł do łóżka i posadził na nim chłopaka. Ten ponownie chwycił się za krwawiące ramię.
Wang zniknął w kuchni i wrócił z apteczką i miseczką wody. Chciał sięgnąć do ramienia chłopaka, ale ten odsunął się wystraszony.
- Spokojnie. – Uśmiechnął się Jackson siadając na łóżku zaraz obok chłopaka. – Jestem Jackson, a ty jak masz na imię? – Spytał odgarniając jasny kosmyk z czoła chłopaka, żeby móc zajrzeć w jego twarz. Ten jakby przez chwilę się wahał zagryzając wargę, jednak później uniósł wzrok na Jacksona i powiedział.
- Nazywają mnie Mark.
- Mark, chciałbym opatrzeć ci rany, mogę? – Zapytał ostrożnie. Jasnowłosy skinął głową cały czas uważnie obserwując ręce Wanga. Brunet delikatnie zsunął koszulkę ze szczupłego ramienia chłopaka i odkrył brzydką, podłużną ranę, na szczęście nie była zbyt głęboka. Namoczył wacik w wodzie i przyłożył go do rany, aby ją oczyścić.
- Ssss. – Syknął Mark zamykając oczy.
- Będę delikatny. – Zapewnił, zmieniając wacik i dokładnie oczyszczając nim skórę dookoła rany. Skóra chłopaka była niemal biała i całkiem zimna. Jackson pomyślał, że to przez cienki materiał z którego uszyte były ubrania chłopaka. Kiedy krew już się nie sączyła, a rana była czysta przyłożył gazę wyjałowioną i najdelikatniej jak umiał owinął bandażem wąskie ramię.
-  Czy gdzieś jeszcze cię boli? – Zapytał zerkając na twarz Marka. Ten skinął głową i nieśmiało wskazał na swoje plecy. Jackson odchylił jego kołnierzyk i na plecach również zobaczył krew.
- Będziesz musiał to ściągnąć. – Powiedział chwytając za brzeg tkaniny. Chłopak nie protestował kiedy Jackson go rozebrał, ale zaraz szybko zasłonił się dłońmi, a jego buzia się zaczerwieniła. Na całym jego ciele było widać zadrapania i siniaki, poza tym był bardzo chudy.
- Połóż się. – Poprosił Jackson kładąc mu uspokajając dłoń na plecach. Nie chciał aby chłopak czuł się niekomfortowo. Pomógł mu się położyć na brzuchu i ponownie zabrał się za czyszczenie rany.
Kiedy skończył okazało się, że chłopak zasnął. Jackson okrył go pościelą i odgarnął włosy z jego twarzy. Następnie wyszedł po cichu, żeby zrobić zakupy, bo przypomniał sobie jakimi pustkami świeci jego lodówka. Kiedy wrócił zrobił ryż z warzywami. Był pewny, że chłopak obudzi się na zapach jedzenia, jednak ten nadal spał. Oddychał tak spokojnie, że Jackson co jakiś czas podchodzi sprawdzać, czy rzeczywiście żyje. Poszedł do ciemni, miał kilka zdjęć do wywołania, a w tym odciętym od świata zewnętrznego pomieszczeniu zawsze lepiej mu się myślało.
Chłopak wyglądał z jednej strony młodo, był bardzo drobny i szczupły, a mimo to  jego twarzy była dziwna dojrzałość. Jackson z całą pewnością mógł stwierdzić, że nie jest nastolatkiem. Nie było to jego sprawą, dlaczego chłopak znalazł się w takim stanie w ciemnej uliczce i nie miał zamiaru się nad tym zastanawiać. Wiedział, że życie czasami wodzi nas różnymi ścieżkami i nauczył się, że nie należy osądzać ludzi. Kilka dobrych godzin spędził w ciemni, ale był zadowolony z wyników swojej pracy. Kiedy wrócił do mieszkania, Mark cały czas spał. Postanowił więc poszukać jakiś ofert pracy i powysyłać swoje CV. Tak czas mu zszedł do wieczora. Mruknął widząc swoją kanapę, ale rozebrał się do bokserek, wszedł pod koc i zasnął oglądając gwiazdy. 



*
Kiedy Jackson się obudził otworzył najpierw jedno oko, później drugie i ponownie je zamknął. Najchętniej położyłby się na drugi bok i zasnął, ale wydawało mu się, że zobaczył coś dziwnego. Jeszcze raz rozszczelnił zaspane powieki i zaskoczony momentalnie usiadł na kanapie. Po jego mieszkaniu chodził chłopak ubrany tylko w jego białą koszulę. Stał akurat tyłem do Jacksona i mógł zobaczyć jego szczupłe długie nogi, bo koszula kończyła się w połowie ud, dłonie prawie całe schowane były w długich rozpiętych rękawach, a jasna, miękka czupryna była zabawnie rozczochrana. Chłopak stanął na palcach, żeby przyjrzeć się zdjęciu, które stało na półce. Jackson nie chciał go przestraszyć, dlatego siedział w milczeniu dopóki Mark się nie obrócił w jego stronę. Jego oczy się rozszerzyły, kiedy zobaczył Jacksona, a dłoń powędrowała w stronę ust.
- Cześć Mark, już nie śpisz? – Zagadnął Jackson z uśmiechem. 
- Dziękuję za opiekę. – Powiedział i uśmiechnął się nieśmiało.
- Podejdź, trzeba zmienić ci opatrunki. – Machnął na niego ręką. Chłopak podszedł,  poruszając się z niesamowitą gracją, stawiając stopę za stopą. Brunet przyjaźnie poklepał miejsce koło siebie i Mark usiadł. Jackson podwinął mu rękaw i odwinął bandaż. Zdziwił się, ponieważ wczoraj wydawało mu się, że rana jest dużo większa.
- Ściągniesz koszulę? Chciałbym zobaczyć twoje plecy. – Powiedział. Mark pokiwał głową, ale nic nie zrobił, dlatego Jackson zaczął ją rozpinać guziczek, po guziczku. Jasnowłosy zerkał na niego nieśmiało spod grzywki. Pomógł mu zsuwając koszulę z ramion i obrócił go do siebie tyłem. Zmarszczył brwi i przyłożył dłoń do zimnych i wąskich pleców chłopaka. Przysiągłby, że wczoraj na ciele chłopaka widział liczne siniaki i zadrapania, a dzisiaj prócz rany na łopatce, jego plecy były śnieżnobiałe i gładkie jak marmur bez żadnej skazy.
- Jackson? – Ocknął się kiedy chłopak wymówił jego imię.
- Wygląda to lepiej niż wczoraj. – Uśmiechnął się do chłopaka. – Musisz być strasznie głodny, nie jadłeś od kilkunastu godzin. – Powiedział Wang wstając. Mark obserwował go z delikatnym uśmiechem.
- Ale najpierw dam ci jakieś ubrania. – Powiedział podchodząc do szafy. – Lubisz koszule? – Zapytał i skrzywił się, sam ich nie znosił i miał tylko jedną.
- Tylko ona była biała. – Wzruszył ramionami chłopak.
- Nosisz tylko białe ubrania? – Zdziwił się Jackson.
- Są właściwe, prawda? – Mark przegarnął jasne włosy ręką.
- Kto co lubi. – Wzruszył ramionami Jackson, szukając w szafie czegoś co nie byłoby za duże dla Marka. Wyciągnął czarną koszulkę i spodnie.
- Tu jest łazienka, możesz wziąć prysznic, ale ostrzegam, że woda może być zimna, a ja odgrzeje jedzenie. - Powiedział, ubierając na siebie czarną bokserkę, odsłaniającą jego umięśnione ramiona i podał Markowi ubrania wskazując pomieszczenie.
Zajął się podgrzewaniem ryżu. Kiedy Mark wyszedł miał mokre włosy i ubrany był w ciuchy Jacksona, przy których wyglądał jeszcze bladziej niż przedtem. Jackson postawił na stole talerz i uśmiechnął się zachęcająco. Chłopak odwzajemnił uśmiech i usiadł do malutkiego stołu. Zaczęli jeść, Jackson zauważył, że Mark nie je jak wygłodniała osoba, raczej powoli zjada widelec za widelcem.
- Ładnie tu. – Powiedział rozglądając się po poddaszu.
- Cieszę się, że ci się tu podoba. Możesz zostać jak długo chcesz. – Powiedział zjadając ostatni kęs z talerza.
- Dziękuję, to tylko kilka dni, aż nabiorę sił, żeby wrócić. – Posłał mu promienny uśmiech. Dla Jacksona było to jak promienie słońca, przebijające się przez chmury w deszczowy dzień. Pierwszy raz zobaczył tak szczery i piękny uśmiech. Mark bez słowa przełożył swoją połowę porcji, która została na talerzu na talerz Jacksona.
- Nie smakuje ci? – Zmartwił się.
- Było pyszne, ale jestem pełny. – Znów ten uśmiech, który mącił Jacksonowi w głowie.
- Jest dziś dobre światło, będę robił zdjęcia ptakom, chcesz iść ze mną? – Chłopak skinął głową.
Po śniadaniu Jackson zaprowadził go do drabinki, która prowadziła do wejścia na dach. Przepuścił go przodem i wspinał się za nim pilnując żeby nie spadł. Odetchnął świeżym powietrzem, kiedy tylko wyszedł na dach, lubił to miejsce, wiedział że nikogo tu nie spotka, a jednak mógł patrzeć z góry na całe miasto. Rozsypał ziarna i usiadł na materacu pod ścianą komina. Mark usiadł koło niego i przyglądał się jak Jackson czyści aparat. Kiedy przyfrunęły pierwsze wróble, brunet wymierzył w nie obiektyw i zrobił zdjęcie. Miał nosa, dzisiaj światło było idealne, chodź poranek chłodny. Pstryknął jeszcze kilka zdjęć gołębi i jednej sroki, która również się pojawiła.
- Dlaczego robisz im zdjęcia? – Zapytał Mark, a jego  ramię dotknęło Jacksona, było naprawdę zimne. Fotograf okrył ich kocem i przysunął się bliżej chłopaka, żeby go chodź trochę ogrzać.
- Żeby móc później na nie patrzeć. – Powiedział wzruszając ramionami.
- Jeśli chcesz je zobaczyć, wystarczy że rozsypiesz ziarno, a one przylecą. – Powiedział Mark patrząc na powoli odlatujące ptaki.
- Tak, ale inni ludzie nie mogą ich tu zobaczyć. – Powiedział Jackson. – Zresztą to jest jak złapane wspomnienie, zatrzymana chwila. Kiedykolwiek spojrzę na to zdjęcie, będę pamiętał ten dzień, kiedy siedziałem pod jednym kocem z nieznajomym na dachu kamienicy i patrzyłem na ptaki, a światło było wyjątkowo korzystne.
- Rozumiem. – Pokiwał głową Mark.
Jackson patrzył na jego idealny profil i nie mógł się powstrzymać. Podniósł aparat i zrobił zdjęcie. Blondyn spojrzał na niego pytająco.
- Przepraszam. Powinienem spytać. – Zmieszał się drapiąc w tył głowy, nie chciał wyjść na niegrzecznego,  ale piękno chłopaka było aż napastliwe, nie mógł przejść koło niego obojętnie, wątpił, że ktokolwiek by potrafił.
- Dlaczego? – Uśmiechnął się Mark. – Ptaków  nie pytałeś. – Zauważył słusznie.
- Masz rację, mój błąd. – Zaśmiał się. – Hej, ptaszki! Macie ochotę na małą sesję? – Kiedy tak krzyknął, reszta ptaków wzbiła się w powietrze i odleciała. Mark zaśmiał się głośno i Jackson przysiągłby, że jest to najpiękniejszy dźwięk jaki dane mu było do tej pory poznać.
- Straszne z nich divy. – Dodał, żeby jeszcze raz usłyszeć jak chłopak się śmieje. Przez przypadek ich dłonie dotknęły się leżąc na kocu. Jacksona przeszedł impuls,  pomyślał że to dlatego, że dłoń chłopaka, jest taka chłodna.
- Wracajmy już do środka. – Powiedział ściągając koc i podając Markowi dłoń.
- Byłeś kiedyś w ciemni? – Zapytał zamykając właz.
- Ciemni? – Mark wyglądał na zagubionego.
- Tak, to takie miejsce gdzie wywołuje się zdjęcia. – Wyjaśnił Jackson. – Oczywiście dzisiaj można je zrzucić na komputer i wydrukować, ale jak dla mnie wtedy tracą swoją unikatowość. – Uśmiechnął się do chłopaka i wskazał, aby za nim poszedł. Otworzył przed nim drzwi małego pomieszczenia bez okien i kiedy wszedł, zamknął z nimi drzwi. Poczuł, że Mark chwyta go za rękę  i mocno ściska.
- Co się stało? – Zapytał.
- Nie lubię ciemności. – Usłyszał głos.
Do ciemni nie dochodziło, żadne światło, Jackson zapomniał, że przeciętna osoba może czuć dyskomfort w takich warunkach. On znał swoją ciemnię na pamięć, a jej otulająca ciemność nie dusiła go tylko uspokajała.
- Poczekaj. – Powiedział ciągnąc go za sobą za rękę. Podszedł do włącznika na drugiej ścianie i zapalił czerwoną żarówkę stojącą w kącie.
- Lepiej?
- Yhmm. – Mark kiwnął głową, jednak wcale nie wyglądał na uspokojonego, cały czas dookoła było ciemno, a czerwone światło mogło wydawać się złowrogie.
- Zostań tutaj na chwilę. – Powiedział i zamontował film w maszynie, a następnie rozpoczęło się wywoływanie utajonego obrazu. Wrócił do Marka i stając za nim położył mu dłonie na ramionach.
- Dlaczego tu jest tak ciemno? – Zapytał chłopak, cofając się o pół kroku, żeby dotknąć plecami Jacksona. Brunet nie odsunął się  tylko dał poczuć mu swoje ciepło.
- Światło szkodzi zdjęciom. – Wyjaśnił.
- Myślałem, że światło zawsze jest dobre. – Powiedział i nieśmiało chwycił dłoń Jacksona, żeby się nie bać.
- Tak, światło jest piękne i dobre. – Zamyślił się fotograf. – Ale nie jest wskazane na etapie tworzenia. To trochę jak z nienarodzonym dzieckiem, pada na nie światło dopiero po urodzeniu i wtedy wszyscy mogą je zobaczyć. Tak samo jest z moimi zdjęciami. Muszą dojrzeć tu w ciszy i ciemności jak w brzuchu matki. – Powiedział i potarł kciukiem dłoń chłopaka, aby się rozluźnił.
- Rozumiem. – Pokiwał poważnie głową, jednak wzdrygnął się, kiedy maszyna wydała dźwięk, komunikując, że skończyła. Jackson puścił chłopaka i poszedł po zdjęcia. Położył je przy stoliku z kuwetami i poszedł po Marka. Chwycił go za nadgarstek i pociągnął do stolika, gdzie było trochę jaśniej, dzięki czerwonej żarówce.
- Są zupełnie białe. – Powiedział wskazując na kartki.
- Na razie tak. – Uśmiechnął się Jackson wylewając różne płyny na cztery kuwety. – Obraz na nich jest utajony.
- Czyli to są twoje zdjęcia? -  Zapytał patrząc na papier przez jego ramię  i ściskając jego rękaw.
- Spójrz. Teraz włożę zdjęcie do wywoływacza. – Powiedział kładąc kartkę na wodzie i trzymając szczypcami za narożnik, poruszał nią delikatnie w płynie.  Na początku nic się nie działo, jednak kiedy na białej kartce zaczęły wykwitać ciemne plamy, czuł jak Mark za jego plecami staje na palcach i wstrzymuje oddech.

- Wystarczy. – Powiedział, kiedy zdjęcie już było wyraźne. – Teraz włożę je do przerywacza, żeby nie stało się zupełnie czarne. – Wyjaśnił i przełożył mokrą kartkę do  drugiej kuwety i również nią poruszał. Wyciągał je i zanurzał, ale tylko przez kilka chwil, bo później włożył ją do trzeciej kuwety.
- A ten płyn? – Zapytał Mark zanim zdążył wyjaśnić.
- To utrwalacz, żeby nasze zdjęcie można było pokazać w świetle. – Powiedział i uśmiechnął się słysząc podekscytowany ton w głosie swojego gościa. Poczekał chwilę i przełożył do następnej, ostatniej już kuwety.
- A tu?
- To zwykła woda, trzeba wypłukać. – Wyjaśnił przesuwając się kawałek i zostawiając zdjęcie w wodzie.
- Niesamowite. Tu dzieją się prawdziwe cuda. – Powiedział oczarowany.
- Chcesz teraz spróbować? – Zapytał odwracając się do niego.
- Mogę? A jak coś popsuję?

- Spokojnie, pokarzę ci. – Powiedział i wrócili do pierwszej kuwety. Jackson stanął za Markiem i opierając brodę na jego ramieniu chwycił jego dłonie.
- Pamiętaj, żeby używać szczypiec, bo inaczej zostawisz ślady na fotografii. Włożył w dłoń Marka metalowy przedmiot i razem chwycili min jeszcze białą kartkę. Została zanurzona w pierwszej kuwecie. Kiedy zdjęcie zaczęło się pojawiać skupiona twarz Marka rozpromieniła się. 
- Już? – Szepnął.
- Jeszcze chwileczkę. – Zaśmiał się Jackson. Przełożyli zdjęcie do przerywacza.
- Rozluźnij dłoń. – Poprosił Jackson.  – To musi iść w górę i w dół. Płynnie. – Powiedział obejmując swoją dłonią, tę drobną Marka. Wyciągał i zanurzał zdjęcie. Musiał się przy tym  pochylić nad chłopakiem i zaciągnął się jego zapachem. Jackson nigdy nie pomyślałby, że ktoś może pachnieć tak słodko, jego zapach miał nutkę młodej brzoskwini, pierwszej wiosennej trawy i jakby woń migdałów i jeszcze coś, Jackson wiedział że to niedorzeczne, ale nazwałby ten zapach zapachem promieni słońca.
Przełożyli zdjęcie do utrwalacza.
- Tu musisz puknąć w pięciu miejscach. – Powiedział i poprowadził chłodną dłoń chłopaka. Przełożyli fotografię do ostatniej kuwety i Jackson odsunął się.
- Gratuluję wywołałeś swoje pierwsze zdjęcie. – Uśmiechnął się.
- Mogę jeszcze jedno? – Zapytał nieśmiało.
- Jasne, ale teraz sam.
Jackson stał przy zlewie i robił ostateczną płukankę zdjęć pod bieżącą wodą. Patrzył przy tym jak chłopak  z zaciętą miną wywołuje kolejne zdjęcie. Widok był zabawny i w pewien sposób rozczulający, a zajęty chłopak zapomniał o swoim strachu przed ciemnością. Kiedy już zdjęcia były wywołane i wypłukane, razem przyczepili je klamerkami do linek, żeby schły.
- Są takie piękne. – Mark klasnął w dłonie.
- Dobra, teraz zostań gdzie stoisz, bo muszę zgasić światło. -  Jackson poszedł i wyłączył czerwoną żarówkę. Następnie odnalazł Marka i uchylając delikatnie drzwi wyślizgnęli się na zewnątrz.
Chłopak rozłożył ramiona i okręcił się dookoła na środku mieszkania w promieniach słońca, które wpadały przez okna dachowe.
- Tęskniłem za tobą światło. – Powiedział uśmiechając się. Jackson, żałował że nie ma filmu w aparacie, bo chętnie zrobiłby mu teraz zdjęcie. Poszedł do kuchni i wyciągnął mrożoną pizzę z zamrażalnika, wrzucił ją do piekarnika i po kilku chwilach wrócił do pokoju z ciepłym obiadem. Mark leżał na łóżku i bawił się cieniami rzucanymi przez dłonie na jego twarz. Brunet usiadł na łóżku i podał mu talerz. Mark podniósł się i najpierw powąchał kawałek pizzy, a później ją ugryzł.
- Dobre.- Uśmiechnął się.
- Na pewno lepsze niż ryż. – Burknął Jackson włączając wieżę i siadając naprzeciw niego po turecku.
- Ryż też był smaczny.
- Ale jednak nie ma to jak moc pięciu serów. – Mrugnął do niego i ugryzł kawałek. Mark zjadł jeden kawałek i podziękował.
- Nie jesteś drogi w utrzymaniu. – Zaśmiał się Jackson kończąc swój czwarty. Położył się na łóżku oddychając ciężko, był pełny.
- Co to? – Zapytał Mark prostując się.
- Co masz na myśli? – Zapytał Jackson patrząc na niego z dołu.
- Te  słowa i dźwięki…
- Masz na myśli muzykę? – Jackson podparł się na łokciach. – To EXO. Jak możesz ich nie znać? To jakiej muzyki słuchasz?
Mark chwilę się zastanawiał po czym odparł.
-  Dźwięki trąb są przyjemne.
Jackson się skrzywił.
- Tylko nie klasyczna.

Mark wzruszył ramionami i usiadł na ziemi opierając się o łózko.
- Dlaczego oni tak mówią? – Zapytał ze zmarszczonym czołem.
- Co masz na myśli? – Jackson również usiadł na podłodze zajmując podobną do Marka pozycję.
- Przecież miłość jest piękna. – Powiedział patrząc na Jacksona, jakby szukając odpowiedzi. Brunet uświadomił sobie, że Mark mówi o tekście piosenki Overdose.
- „Miłość jest chorobą, nałogiem grożącym przedawkowaniem.” – Zacytował Mark.
- Wiesz, nie wiem co czuła osoba piszącą tą piosenkę, ale na pewno bardzo kochała drugą osobę i czuła frustrację, bo wydawało jej się że jest we władaniu tej osoby. Kiedy się kocha nie myśli się trzeźwo, a liczy się tylko druga osoba. „Czekanie na ciebie to udręka, torturująca mnie panika.” – Powiedział Jackson.
- To miłość może krzywdzić? – Mark wyglądał na zszokowanego.
- Raczej osoba, którą kochamy. – Powiedział Jackson i wyciągnął dłoń, żeby pogładzić go po policzku, nie chciał żeby się martwił.
- Dziwna ta piosenka. – Westchnął.
- Może ta spodoba Ci się bardziej. – Uśmiechnął się fotograf włączając  Eyes, Nose, Lips TaeYanga.
Mark wyraźnie odprężył się przy melodyjnych nutach i spokojnych dźwiękach pianina. Jednak na koniec piosenki zmarszczył nosek i znów zapytał.
- Jak ich miłość mogła się spalić? To można przestać kogoś kochać?
Jackson zastanawiał się jak ma odpowiedzieć na takie trudne pytania, przecież nigdy nikogo nie kochał.
- Wydaje mi się, że jak się kogoś naprawdę kocha, to nie można przestać. – Powiedział ostrożnie.
- Ale on przestał ją kochać i została tylko wspomnieniem, jej oczy, nos, usta, które mówiły że go kochają.
- Tak śpiewa, ale może nigdy jej nie kochał tylko tak mu się wydawało.
- Wydawało? – Mina Marka była zacięta.
- Nie wiem Mark, to tylko piosenka. – Westchnął poirytowany. – Posłuchajmy czegoś weselszego. – Powiedział i włączył swoją ulubioną piosenkę b1a4 „Solo day”.
- Jest zabawna. - rozpromienił się Mark, a Jackson odetchnął z ulgą. – Ale co to jest ten dzień singla? I dlaczego dziewczyna ma w nim przeszkadzać?
- Dobra poddaję się. Sam wybierz piosnkę. – Jackson chwycił się za czoło. Mark podszedł do półki z płytami i długo na nie patrzył, aż w końcu wyciągnął jedną.
- BigBang Fantastic Baby. No to ci się musi spodobać. – Zaśmiał się Jackson puszczając płytę.
Mark pokiwał głową, ale kiedy tylko rozbrzmiały pierwsze elektryczne dźwięki skrzywił się.
- Jak on chce do tego tańczyć? I co jest takie fantastyczne?
Jackson zaśmiał się widząc jego minę i poczochrał mu włosy.
- Spróbuj jeszcze raz. – Uśmiechnął się wskazując półkę. Tym razem Mark nie wybrał kolorowej okładki, a czarnobiałą 2pm a. d. t. o. y.
- Nie masz szczęścia. – Mrugnął do niego i włączył płytę. Jeszcze nie wysłuchali do refrenu, a policzki Marka już zrobiły się czerwone.
- Wyłącz to. – Powiedział  chowając twarz w dłoniach.
- Ale co się stało? „Pragnę cię, chcę cię posiąść, chcę cię dotknąć.” Onieśmiela cię to? Ekspercie od miłości? – Szydził trochę brunet. Jednak Mark nic nie odpowiedział. Jackson zatrzymał piosenkę.
- To powinno ci się spodobać. – Pogłaskał go po ramieniu, żeby ochłonął.
- Co to? – Zapytał kiedy spokojne nuty pianina rozbrzmiały w pomieszczeniu.
- SHINee I’m With You. – Powiedział otaczając go ramieniem. Słuchali w ciszy delikatnie się kołysząc.
- Jest piękne. – Uśmiechnął się po chwili Mark.
- Żadnych pytań? Gdzie się zgubiła? Jak to zawsze będzie z nią? – Zaczepiał go Jackson.
- Zagubiła się sama w sobie, ale on nigdy ją nie zostawi, mówi żeby po jego głosie odnalazła drogę. – Powiedział poważnie Mark.
- Tak. Też lubię tę piosenkę. – Uśmiechnął się do chłopaka. Siedzieli słuchając tak różnych piosenek i nawet nie zauważyli, kiedy na zewnątrz zrobiło się ciemno.
- Ciekawe jak dziś wygląda księżyc. – Zastanowił się na głos Jackson. – Już od tygodnia umawiam się z nim na sesję, ale jest strasznie kapryśny. – Westchnął teatralnie, a Mark zachichotał.
- To może ja z nim pogadam? Jesteśmy dobrymi kumplami. – Powiedział kiwając głową.
- Spróbujmy. – Jackson podał mu rękę, żeby go podnieść. Dłonie chłopaka cały czas były chłodne. Brunet wyciągnął z szafy swoją bluzę i wciągnął ją Markowi przez głowę. Chłopak wyglądał w niej śmiesznie, bo była mu sporo za duża, dłonie nie wystawały z rękawów, a długa była mu do połowy ud.
- Żebyś nie zmarzł. – Wyjaśnił Jackson i pociągnął go za rękaw do drabinki.
Wyszli nią na dach i chłodne powietrze owiało ich twarze. Jackson spojrzał na księżyc na którym były dwie szare chmurki. Co prawda brunet chciał zrobić zdjęcie samemu, czystemu księżycowi w całej okazałości, ale musiał przyznać że te delikatne chmurki nadawały mu uroku. Ustawił statyw i zrobił zdjęcie.
- To już? – Zapytał Mark patrząc w niebo.
- Poczekamy jeszcze, aż chmury odpłyną. – Powiedział podpierając się pod boki i patrząc w niebo. Mark pokiwał głową i wziął głęboki oddech.
- Jak twoje rany? – Zapytał Jackson.
- Ramię już dobrze, ale… - Zawahał się.
- Coś jeszcze? –Jackson spojrzał na niego z troską.
Mark zamknął oczy i spojrzał w górę. Nagle cała jego postać zalśniła białym światłem.  Jackson odsunął się nie mogąc oderwać od niego wzroku. Brunet był przekonany, że nigdy nie widział nic piękniejszego, pragnął żeby ten obraz wyrył się w jego pamięci na zawsze. Mark cały spowity blaskiem stał pośrodku nocy, jego twarz była spokojna, ciemne rzęsy leżały na wysokich kościach policzkowych, a usta wygięte były w uśmiechu. Kolejna fala blasku na moment oślepiła Jacksona, a kiedy ponownie zaczął widzieć z pleców chłopaka wyrastała para pięknych, skrzydeł ze świetlistego puchu.  
- Mark.-Powiedział bezgłośnie. Chłopak otworzył oczy i spojrzał na niego łagodnie. Jackson zrobił niepewnie krok w jego kierunku, bojąc się że to piękne zjawisko zaraz zniknie. Ale Mark tylko wyciągnął dłoń w jego stronę. Zachęcony Jackson podszedł bliżej i złapał wyciągniętą rękę z białą poświatą, była w dotyku zupełnie jak dłoń Marka. Potarł kciukiem jej wierzch i dostał w zamian piękny uśmiech. Spojrzał jeszcze raz na piękne skrzydła i zauważył, że jedno z nich jest przykurczone. Zmarszczył czoło i obszedł chłopaka, żeby zobaczyć. W miejscu gdzie na plecach miał ranę, widniało długie czarne cięcie na skrzydle. Jackson skrzywił się. Ponownie staną twarzą w twarz z Markiem i wyciągnął dłoń, żeby dotknąć białego puchu skrzydła. Jednak jego palce się na nim nie zatrzymały, tylko zniknęły jakby w białej chłodnej mgle. Za to ze skrzydła sfrunęło jedno białe piórko. Jackson podniósł je z ziemi, miało lekko opalizujący biały kolor i było miękkie w dotyku. Podał je Markowi, ale ten zamknął jego dłoń na piórku i przyłożył do jego serca. Brunet uśmiechnął się i przyjął prezent.
Wtedy Mark ponownie rozbłysnął srebrzystym blaskiem i wszystko zniknęło razem ze skrzydłami. Chłopak wydawał się teraz taki kruchy, zachwiał się na nogach i Jackson złapał go w ramiona.
- Mark. – Powiedział oszołomiony przyciskając do siebie szczupłe ciało.
- Jackson. – Uśmiechnął się przytulając do jego klatki piersiowej.
- Ma… Mark. Jesteś aniołem? – Zapytałam Jackson.
- Tak. – Chłopak pokiwał głową pozostając w jego ramionach.
Jackson stał tuląc Marka i zastanawiał się, czy to co przed chwilą widział wydarzyło się naprawdę. Było to tak niewiarygodne, że chłopak nadal był w szoku. Otworzył zaciśniętą pięść i spojrzał na piórko, które nadal tam było, a więc to prawda.
- Boisz się? – Zapytał chłopak przytulając policzek do jego piersi.
- Czego? – Zaśmiał się pocierając jego plecy. - Że mam aniołka pod dachem?
Usłyszał śmiech Marka, ten piękny dźwięczny odgłos. Poprowadził ich od materaca pod ścianą komina, gdzie ostatnio siedzieli pod kocem i oglądali ptaki. Okrył Marka szczelnie kocem i przyglądał mu się uważnie.
- Dlatego twoje rany tak szybko się zagoiły?
- Zagoiły się szybko dzięki tobie Jackson, bo czułem się bezpieczny i mogłem odpocząć.
- Dlatego tak mało jesz?
- Jackson na ziemi jestem zupełnie jak człowiek, no może prawie. Ale ze zranionym skrzydłem jestem bezbronny. – Powiedział, a jego wzrok był smutny.
- Chciałbyś wrócić do domu? Jak tam jest? – Zapytał unosząc spojrzenie ku górze.
- Wyobraź sobie, że otacza cię czysta miłość, przez cały czas. To jest właśnie mój dom. – Powiedział Mark uśmiechając się.
- To musi być wspaniałe. – Powiedział nadal patrząc w gwiazdy.
Mark pokręcił głową.
- Nie, to wy ludzie jesteście najszczęśliwszymi istotami. Bo On nikogo nie kocha bardziej niż was.
- On? Masz na myśli boga?
- Różnie jest przez was nazywany, dla nas nie musi mieć nazwy. – Westchnął.
- Jak wrócisz do domu? – Zapytał Jackson patrząc na niego zmartwiony, nie wiedział czemu, ale nie czuł się wygodnie z tą myślą.
- Kiedy tylko moje skrzydła do końca wyzdrowieją, będę mógł odlecieć. – Powiedział z uśmiechem.
- To pewnie zajmie jeszcze kilka dni. – Powiedział bardziej do siebie.
- Tak, pewnie tak. – Odparł Mark.
Siedzieli przez chwilę w ciszy, wpatrując się w miasto spowite mrokiem nocy i oświetlone licznymi lampami.

- Kto ci to zrobił? – Zapytał Jackson przypominając sobie rany na ciele chłopaka.
- Moi bracia. – Westchnął ciężko patrząc na swoje dłonie.
- Inne anioły? Dlaczego?
- Widzisz niebo jest niebem, bo pławimy się tam w nieskończonym szczęściu i miłości. A piekło jest piekłem, bo jest tam tylko bolesna tęsknota za tą właśnie miłością i szczęściem. Dlatego nasi bracia skalani grzechem co jakiś czas próbują się wedrzeć do naszego królestwa.
- Zostałeś zraniony walcząc?
- Broniąc bram nieba przed grzechem. – Powiedział cicho.
- To niesamowite. Jesteś bardzo dzielny. – Powiedział Jackson zerkając mu w twarz.
- Tak myślisz? – Uśmiechnął się nieśmiało spoglądając na niego spod rzęs.
- Oczywiście, widziałem twoje rany. – Powiedział i wyciągnął rękę, żeby pogłaskać go po ramieniu. Mark schował dłonie w rękawach i zakrył nimi buzię. Lekko się zatrząsnął z zimna. 
- Tu na ziemi jest strasznie zimno. – Szepnął. Jackson uśmiechnął i przysunął obejmując go ramieniem. Blondyn z wdzięcznością oparł się o jego klatkę piersiową. Brunet patrzył z góry na jego rozczochraną płową czuprynę. Siedzieli tak jeszcze długo po prostu czując noc. Później zeszli na dół i Mark prawie natychmiast zasnął w łóżku. A Jackson ponownie spojrzał na niewygodną kanapę i z ciężkim westchnieniem się na niej ułożył i zasnął ściskając w ręce piórko.
*
Niewygodna kanapa kazała mu się ocknąć zbyt wcześnie. Jęknął rozprostowując zbolałe plecy. Wygrzebał się z koca i w samych bokserkach przeszedł kilka kroków, żeby stanąć przy łóżku i szafie. Chciał wziąć ubrania i iść pod prysznic, jednak zanim to zrobił spojrzał na Marka. Jego twarz jak zwykle była piękna, jednak teraz do połowy schowana w poduszce którą tulił. Biała pościel, jego myszowate włosy i pudrowa cera tworzyły razem piękną kompozycję. Jackson chwycił aparat i zrobił mu zdjęcie, później stanął nad nim i zrobił ujęcie tylko jego twarzy. Chłopak zamrugał gęsto powiekami i otworzył oczy patrząc prosto na Jacksona. Brunet uświadomił sobie teraz jak to musiało wyglądać, stał w samych bokserkach nad Markiem i przyglądał mu się gdy ten spał. Takich rzeczy się nie robi.
- Jackson? – Ziewnął rozkosznie i usiadł.
- Ymmm… Przepraszam. Chciałem tylko zabrać ubrania, ale…
- Ale zrobiłeś mi zdjęcie. – Dokończył Mark uśmiechając się do niego.
- Nie jestem psychopatą, obiecuję. – Powiedział drapiąc się w tył głowy.
- Nie pomyślałem tak.
- Bo jesteś aniołem. – Uśmiechnął się zrezygnowany Jackson.
- A co to zmienia?
Jackson uświadomił sobie co powiedział i że Mark zrozumiał go dosłownie.
- Nie to miałem na myśli, chodziło mi… - Zrezygnował, kiedy spojrzał w roześmiane oczy chłopaka.
-Tak? 
-  Chcesz iść ze mną po bułki? – Zapytał wyciągając w końcu z szafy ubrania.
- Yhm.- Pokiwał głową. Jackson rzucił mu swój szary sweter na łóżko i sprane jeansy z dziurą na kolanie i sam poszedł się ubrać w swoje czarne ubrania. Kiedy wrócił Mark patrzył na swoje bose stopy, które ledwo było widać spod za długich nogawek. Jackson z uśmiechem przykucnął i podwinął najpierw jedną nogawkę, później drugą. Mark uśmiechnął się i przeczesał swoje włosy.
- Idziemy? – Zapytał.
Kiedy wyszli z mieszkanka, oczywiście go nie zamykając, szli ręka w rękę, po drodze przywitali się z sąsiadką. W sklepie kupili jeszcze ciepłe bułki ser, oraz jabłka. Wyszli i już mieli wracać do mieszkania, żeby zjeść śniadanie, kiedy Mark się zatrzymał.
- Coś się stało? – Zapytał Jackson niosący zakupy.
- Ktoś płacze. – Powiedział i ruszył w drugim kierunku szybkim krokiem. 
- Mark, poczekaj. – Zawołał za nim Jackson, ale ten prawie biegł do przełazka. Jackson obawiał się bo znał tą okolice, nie raz ludzie kłócili się tu o prochy, kasę lub inne rzeczy. Sęk w tym, że Mark był tak niewinny i nieświadomy, że z chęcią pomocy może wpakować się w kłopoty. Jackson przyśpieszył kroku, kiedy chłopak zniknął mu za zakrętem. Nie miał dobrego przeczucia, jednak kiedy zasapany wybiegł zza murku odetchnął z ulgą, bo przełazek był pusty.
- Chodźmy Mark, nikogo  tu nie ma. – Powiedział chwytając go za łokieć.
- Ale jestem pewny, że ktoś tu płakał. – Zapierał się nogami.
- Mark, nie mogłeś tego słyszeć stojąc po drugiej stronie ulicy. – I wtedy jak na zawołanie usłyszeli pisk wydobywający się ze śmietnika. Spojrzeli na siebie i Jackson podszedł do kubła. Uniósł pokrywę i zobaczył tam karton. Otworzy go delikatnie, a jego oczy się rozszerzyły. W środku był malutki, biały piesek.
- Mówiłem, że ktoś płakał. – Powiedział biorąc psa na ręce i tuląc do siebie.
- Jest malutki. – Powiedział Wang drapiąc pieska o czarnym nosku za uchem.
- Co z nim zrobimy? – Zapytał niepewnie Mark.
- Przygarnąłem już anioła, myślę że z psem nie będzie większego problemu. – Objął Marka ramieniem i wracając do mieszkania kupili karmę dla psów. Wykąpali pieska i wysuszyli, nakarmili i pół dnia się z nim bawili.
- Jak go nazwiesz? – Zapytał Jackson drażniąc szczeniaka.
- Ja?
- Przecież to ty go uratowałeś. – Uśmiechnął się fotograf.
- Może Wanng puppy? - Zażartował. – Nie, Coco.
- Coco?
-Coco.
- Pasuje do niej. – Stwierdził brunet.
Po obiedzie szczeniak zasnął. Mark chodził po mieszkaniu patrząc na pojedyncze zdjęcia ustawione na szafkach i powieszone na ścianach. Jackson leżał na łóżku z aparatem w ręce i pilnował się, żeby co chwila nie robić zdjęć Markowi. Jasnowłosy obrócił się do niego zagryzając wargę.
- To wszystkie twoje zdjęcia? – Zapytał patrząc na chłopaka.
- Nie, oczywiście że nie. – Uśmiechnął się podpierając na rękach i uważnie śledząc ruchy drugiego.
- To gdzie jest reszta?
- Tam w albumach. – Wskazał a górną półkę. Mark stanął na palcach i chwycił grube tomisko, ale było zbyt ciężkie, żeby mógł je wyciągnąć. Jackson pokręcił z uśmiechem głową i podszedł do półki. Staną za Markiem i chwycił album. Ponownie poczuł jego zapach jak słodkie brzoskwinie, młoda trawa i migdały.  Kiedy go ściągnął Mark obrócił się w jego stronę i spojrzeli sobie w oczy. Dopiero teraz Jackson zorientował się jak blisko siebie stoją. Ich nosy prawie się stykały, a twarze dzieliły milimetry. Mark rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale przebiegał tylko spojrzeniem od jednego do drugiego oka Jacksona. Brunet był oczarowany wielkimi spłoszonymi oczami, które istniały w tym momencie tylko dla niego, jasne włosy opadały miękką grzywką zaraz nad nimi i Wang nie był świadomy, że uniósł dłoń, żeby ją odgarnąć, dopóki nie poczuł ich aksamitnej struktury między palcami, a Mark nie spuścił spojrzenia. Jackson odsunął się o krok i odkaszlnął niezręcznie również wbijając spojrzenie w podłogę.
- Proszę. – Powiedział oddając mu album i zauważając, że jego policzki pokryły się delikatnym różem. Odwrócił się wzdychając głęboko i wrócił na łóżko.
Mark otworzył album i w ciszy oglądał zdjęcia. Jackson położył się na boku podpierając głowę na łokciu i obserwował jego twarz.
- Jakie światło było tego dnia? – Zapytał podchodząc i przysiadając na brzegu łóżka. Jackson uśmiechnął się przypominając sobie ich rozmowę na dachu i zerknął na zdjęcie które wskazywał Mark. Było to zdjęcie zachodu słońca nad morzem.
- Było średnie. – Mruknął.
- Zdjęcie jest piękne. – Powiedział głaszcząc je palcami.
- To było jeszcze w szkole. Pojechaliśmy ze znajomymi nad morze, tak na jeden dzień, trochę się zabawić. To był pierwszy raz kiedy byłem nad morzem i moim głównym celem było zrobienie zdjęcia zachodzącego słońca. Wiem byłem trochę dziwnym dzieciakiem. – Mark przekrzywił głowę uśmiechając się. – I wyobraź sobie, że pierwszego dnia niebo było zachmurzone. Namówiłem więc resztę, żebyśmy zostali jeszcze jeden dzień. Jednak następnego dnia również było podobnie. Zostałem tam sam, nocowałem na plaży, bo nie miałem już pieniędzy na nocleg, ale byłem zdeterminowany. No i trzeciego dnia dostałem swój zachód słońca. Ale nie przemyślałem tego, że kiedy zachodzi słońce światła jest coraz mniej. – Mark poważnie pokiwał głową i oglądał dalej.
- Magnolia. – Wskazał na zdjęcie kwiatów.
- Naprawdę? Nie wiedziałem, że tak się nazywa. – Powiedział podczołgując się bliżej na łokciach.
- Jest bardzo wrażliwa na zimno. – Powiedział zerkając na fotografa.
- Skąd to wiesz? – Zapytał zaciekawiony.
- Jako anioł wiem dużo o waszym świecie, jest dla mnie jak otwarta księga. Ale nie zerkam w nią często, bo ogarnia mnie smutek, że nie mogę poznać tych wszystkich niesamowitych rzeczy.

Jackson pokiwał głową i chłopak wrócił do przeglądania albumu.
- Czekolada. – Powiedział wskazując zdjęcie pokruszonych kawałków czekolady.
- Tak. Ale chyba wiesz jak smakuje?  - Zapytał zerkając mu w twarz.
- Ymm… Jest słodka, prawda? – Unikał jego spojrzenia.
- Czekaj, czekaj. – Powiedział siadając.- Nigdy nie jadłeś czekolady?
- Nie. – Powiedział jakby zawstydzony.
- To nie dopuszczalne. – Zaśmiał się i wstał.
- Gdzie idziesz? – Zapytał zmartwiony, a Jackson obrócił się zaskoczony tonem chłopaka.
- Idę coś przygotować, zaraz wrócę. – Powiedział uśmiechając się uspokajająco.
W kuchni wyciągnął dwie tabliczki gorzkiej czekolady i ustawił na gazie mały rondelek. Pokruszył czekoladę i wsypał ją do środka zalewając wszystko mlekiem. To prawda, że lodówka Jacksona często świeciła pustkami, ale o czekoladę i wszystkie potrzebne do jej zrobienia dodatki Jackson był dbał z dużą skrupulatnością. Gorąca czekolada była jego małym fetyszem. Zapach roztapiającej się, gęstej czekolady uruchomił jego ślinianki.
- Co tak pachnie? – Zapytał Mark wchodząc do kuchni i zerkając chłopakowi przez ramię.
- Niespodzianka. – Zawołał zasłaniając mu dłonią oczy. – Wracaj oglądać zdjęcia. – Powiedział odprowadzając go kilka kroków od kuchenki.
- Pachnie w całym mieszkaniu. – Powiedział Mark siadając na łóżku, ale cały czas zerkał na to co robi Jackson. A brunet właśnie dosypywał do czekolady rozpuszczonej w mleku trochę cukru wanilinowego i kakao aby poprawić kolor. Wyciągnął laskę wanilii i pokruszył ją w palcach, podobnie zrobił z płatkami chili. Wsypał wszystko do czekolady i mieszał, kiedy zaczynała się delikatnie gotować przelał ją do dwóch wielkich kubków i posypał na wierzchu cynamonem. Zadowolony z siebie wrócił do salonu. Usiadł po turecku na łóżku i podał Markowi kubek.
- To twoja pierwsza gorąca czekolada.  To ważna chwila. – Powiedział.
- Rozumiem. – Blondyn poważnie pokiwał głową. Zbliżył usta do krawędzi kubka i podmuchał. Następnie spojrzał na Jacksona i upił łyk. Jego oczy się rozszerzyły i złapał go za rękę.
- To smakuje szczęściem. – Szepnął.

Wang zaśmiał się głośno i splótł ich palce.
- Cieszę się, że ci smakuje. – Pocierał kciukiem wierzch dłoni chłopaka.
- To kolejny cud który robisz. – Jego mina była całkiem poważna, kiedy to mówił i znów upił łyk. -  Chciałbym to pić przez całą wieczność. – Wyznał.
- Dopóki u mnie zostaniesz mogę robić dla ciebie codziennie kubek gorącej czekolady. – Powiedział z lekkim smutkiem. Nie myślał wcześniej o tym, że Mark w końcu odejdzie, odsuwał tą perspektywę jak najdalej, bo rana była poważna, z drugiej strony nie wiedział jak szybko leczą się anielskie skrzydła.
- Jutro też? – Zapytał Mark znów łykając ciemny płyn.
- Tak, jutro też. – Uśmiechnął się widząc brązowy ślad nad wargą chłopaka. – Ubrudziłeś się, obliż usta. – Mark tak zrobił i ślad zniknął, ale kiedy znów się napił czekoladowy wąsik wrócił. Wang zaśmiał się i zrobił mu zdjęcie.  Oparł się o wezgłowie łóżka.
- Chodź tu. – Poklepał miejsce koło siebie. Anioł zajął miejsce pod jego ramieniem z albumem na kolanach. Pili gorącą czekoladę, a Mark co jakiś czas prosił, żeby Jackson opowiedział mu o wspomnieniach związanych z poszczególnym zdjęciem.
*
Brunet nie widział w którym momencie zamknęły mu się oczy, ale kiedy je otworzył był już ranek, a on leżał na swoim łóżku przykryty pościelą. Usiadł i przetarł zaspane oczy, jego plecy nie bolały jak wtedy kiedy spał na kanapie. Obrócił głowę w prawo i zobaczył obok siebie Marka. Twarz zasłaniał nagim ramieniem, a włosy rozsypały mu się na poduszce. Kiedy Jackson poczochrał je, chłopak westchnął cichutko i otworzył oczy.
- Jak się spało? – Zapytał.
- Śniła mi się czekolada. – Powiedział przeciągając się, a Jackson się zaśmiał.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś? – Zapytał.
- Wyglądałeś jakby było ci tu dobrze, więc po co miałem cię budzić.
- Moje plecy są ci wdzięczne.
Mark usiadł i pościel odkryła jego ramiona.
- Brr… Dlaczego jest tak zimno? – Zapytał owijając się ramionami.
- To normalne, zaczyna się jesień. – Objął go ramieniem i potarł jego zmarznięte plecy. Skóra chłopaka w dotyku była rzeczywiście zimna.

- Dobrze się czujesz Mark? – Zapytał przykładając dłoń do jego czoła, żeby sprawdzić czy nie ma gorączki, ale czoło było tak samo zimne, jak reszta ciała.
- Zimno mi. – Powiedział opierając się o Jacksona. Wang spojrzał na dawno nieużywany piecyk i stertę drewna, nie podejrzewał, że użyje go tak wcześnie w tym roku. Przytulił Marka do siebie i aż wzdrygnął się od chłodu jego ciała.
- Chodź skarbie, zrobimy ci gorącą kąpiel, dam ci najcieplejszy sweter jaki mam, a później zjemy śniadanie przy piecyku. – Powiedział wstając i poszedł do kuchni zagotować wodę, bo w kranie nie było ciepłej. Napuścił do wanny trochę zimnej, nalał dużo pieniącego się płynu i wlewał czajnik za czajnikiem, kiedy była już wystarczająco ciepła zawołał Marka.

- Rozbierz się, wejdź do wanny, a ja przyjdę jeszcze dolać ci gorącej wody. – Powiedział zostawiając go w łazience. Wstawił czajnik i czekał, aż zacznie gwizdać. Poszedł do łazienki i zapukał w drzwi.
- Mark? Już mogę? - Kiedy usłyszał pozwolenie uchylił drzwi i wszedł do środka. Uśmiechnął się stojąc na progu. Mark siedział w wannie po pierś zanurzony w wodzie, a dookoła niego pływało pełno puszystej piany. Chłopak bawił się nią biorąc na dłonie i dmuchając śmiał się cichutko, kiedy kawałki piany wzbijały się w powietrze. Dla Jacksona wyglądał rozkosznie.
- Uwaga. – Powiedział podchodząc i wylewając zawartość czajnika do wanny. Wychodząc spojrzał jeszcze raz na Marka i jakieś ciepło rozlało się po jego piersi. – Mark? Mogę ci zrobić zdjęcie?
- Ymmm. Tak. – Powiedział nieśmiało, ale w jego oczach były promyki radości.
Jackson wrócił z aparatem i ukucnął przy wannie. Mark uważnie go obserwował.
- Co mam robić? – Zapytał.
- Udawaj, że mnie tu nie ma. – Powiedział opierając podbródek na rancie wanny. Mark wzruszył ramionami i bez problemu wrócił do zabawy. Jackson był oczarowany jego niewinnością i naturalnością. Prawie zapomniał o aparacie, kiedy patrzył rozczulony jak Mark bawi się pianą lub przelewa wodę w dłoniach. Jego pierś przeszło ciepłe mrowienie, nie znał tego uczucia, ale podobało mu się ono. Mark był najlepszym co go w życiu spotkało. Zrobił kilka zdjęć i wyszedł z łazienki prawie niezauważony.
Przygotował śniadanie z ciepłą herbatą i zaczął rozpalać w piecyku. Mark po chwili przyszedł owinięty w ręcznik. Jackson dał mu swój najcieplejszy sweter w musztardowym kolorze, tak jak obiecał. I usiedli przy dającym przyjemne ciepło, starym piecyku. Mark ugryzł rogalik z miodem i uśmiechnął się.
- Tak myślałem, że będzie mi smakował miód.
Jackson poczochrał jego jasne, mokre włosy. Siedzieli tak przez cały ranek. Zjedli śniadanie i Coco się obudziła. Bawili się z nią trochę, a ciepło nie opuszczało piersi Jacksona. Przyglądał się cały czas Markowi, próbując zrozumieć swoje uczucia. Nawet kiedy chłopak leżał z głową na jego kolanach i zajmował się małą, białą kuleczką, nie mógł pozbyć się tego uczucia.

- Chciałbym dzisiaj zrobić obiad. – Powiedział nagle Mark patrząc na Jacksona.
- Tak? A co byś chciał ugotować? – Zapytał rozbawiony.
- Myślałem o pierogach. – Odparł drapiąc pieska za uchem. 
- Pierogi? Ciekawe. – Uśmiechnął się Jackson.
- To mogę? –Zapytał Mark.
- Jasne.- Przegarnął jego włosy patrząc mu głęboko w oczy. Był szczęśliwy, szczęście unoszące się w mieszkaniu było niemal namacalne.
- Skąd znasz przepis na pierogi?
-  Kiedy brałeś kąpiel przeglądałem książkę kucharską. – Wyznał.
- Jestem bardzo ciekaw. – Nachylił się nieco, żeby szepnąć.
 Mark uśmiechnął się i wstał. Jackson leżał na dywanie przed kocem i uśmiechał się do siebie. Był tam tak długo, aż nie usłyszał odgłosu garnków uderzających na podłogę. Zerwał się na równe nogi, boją się, że któryś z nich mógł spaść Markowi na głowę. Jednak kiedy wszedł do kuchni blondyn stał z jednym w dłoni i patrzył pod nogi.
- Przepraszam Jackson.
- Nic ci nie jest? – Zapytał podchodząc i odbierając garnek z jego ręki.
-Nie, przepraszam.
- Nic się nie stało. Pozwolisz sobie pomóc? – Zapytał nalewając wody i ustawiając ją na płycie.
- Jak chcesz. – Uśmiechnął się.
- Potrzebna nam będzie mąka, trochę soli, woda i jajka. – Powiedział wyciągając składniki. Wsypał wszystko do miski.
- Teraz trzeba wymieszać? – Zapytał Mark.
- Właśnie tak. – Powiedział chwytając go za nadgarstek i delikatnie do siebie przyciągając. Stanął za nim i położył dłonie na jego, które były tak niewielkie, że zupełnie zniknęły. Włożył je do miski i zaczął wyrabiać ciasto. Przyłożył nos do ramienia odzianego w żółty sweter i zaciągnął się zapachem, ciesząc się że słodka woń Marka tak szybko wsiąknęła w materiał.
- Teraz jajko? – Zapytał, wyrywając go z zamyślenia.
- Tak. – Powiedział puszczając go i rozbijając skorupkę o brzeg miski.
- Też mogę? – Zapytał chłopak. Jackson patrzył jak chłopak z wysuniętym językiem ostrożnie rozbija jajko i uśmiecha się, kiedy zawartość wpadła do miski.
Po wyrobieniu ciasta rozsypali mąkę na blacie i brunet rozwałkował ciasto. Mark wyciskał szklanką kółeczka, a Jackson nakładał farszu i sklejał pierogi. Nie obyło się bez ubrudzenia mąką, zwłaszcza nosa i policzków Marka oraz dużej dawki śmiechu. Ich bycie obok siebie było tak naturalne jakby żyli ze sobą kilkanaście lat, a nie kilka dni. Kiedy zjedli obiad włączyli muzykę. Leżąc na łóżku.
-Jackson? Umiesz tańczyć? – Zapytał nagle Mark.
- Tak sobie, a czemu pytasz? – Usiadł na łóżku.
- Chciałbym kiedyś spróbować. – Powiedział bawiąc się swoimi palcami.
- To nic trudnego. – Uśmiechnął się podając mu rękę i podnosząc go.

- Są trzy zasady. – Dodał zmieniając muzykę. – Po pierwsze poczuj muzykę. – Kiedy to powiedział położył mu dłonie na ramionach i lekko go kołysał. – Po drugie bądź z partnerem. – Zmniejszył dzielący ich dystans i chwycił dłoń chłopaka. – Trzecia zasada czuj radość. – Uśmiechnął się i położył sobie dłoń Marka na ramieniu. Swoją dużą dłoń umieścił w  dolnej części jego pleców i jednym szarpnięciem przyciągnął go do siebie. Zaskoczony blondyn oparł się o jego klatkę piersiową. Wang chwycił jego dłoń i najpierw delikatnie ucałował jej wierzch, po czym splótł z nią swoje palce. Kołysali się blisko siebie, a muzyka wypełniała całe  pomieszczenie. Było bardzo przyjemnie. Jackson patrzył, jak pomarańczowe promienie zachodzącego słońca tańczą na skórze chłopaka. Obrócił go szybko trzy razy, a zaskoczony Mark zachichotał. Jackson czuł się szczęśliwy i chciał, aby ta chwila nigdy się nie skończyła. Nie chciał być teraz w żadnym innym miejscu na ziemi, tylko właśnie tu i teraz w małym mieszkanku na poddaszu, w którym nie było ciepłej wody, a w którym rozchodził się najpiękniejszy śmiech na świecie i tańczyć w blasku zachodzącego słońca z osobą, którą kochał. Nie wiedział kiedy to sobie uświadomił, ale kochał Marka. Złapał wirującego i śmiejącego się głośno chłopak w ramiona i trzymając w pasie patrzył je jego ciemne, radosne oczy.
Nie wiedział co go do tego skłoniło, ale chwycił podbródek chłopaka i przysunął swoje usta do jego. Pocałunek pewnie od razu by się skończył, gdyby nie to, że Mark wspiął się na palce i założył dłonie na szyi Jacksona. Brunet nie mógł myśleć o niczym innym jak tylko o słodyczy ust chłopaka i jego miękkiej w dotyku skórze, którą gładził na plecach. Ich wargi muskały się subtelnie, jakby cały czas tańczyły. Dopiero Jackson odchylił anioła w tył i wślizgnął się językiem do jego środka, całując go mocno. Mark chyba trochę się wystraszył bo ściskał w dłoni materiał koszulki na plecach Jacksona. Brunet czuł, że kończy mu się powietrze, więc wycofał język oblizując przy tym dłonią wargę partnera i cmoknął go w usta ostatni raz. Spojrzał w jego oczy i wziął w objęcia. Przytulił ciasno owijając ramionami i chowając nos w jego włosach. Ich oddechy były przyspieszone, a serca biły naprzeciwko siebie.
- Kocham Cię. – Wyszeptał Jackson. – Bardzo cię kocham. – Dodał głośniej tuląc go do siebie.
- Wiem. – Usłyszał szept Mark. – Czuję to. – Dodał.
*
Następnego ranka zanim Jackson otworzył oczy prosił, żeby pocałunek nie okazał się snem. Bał się że obudzi się na kanapie. Powoli rozkleił zaklejone snem powieki i błogie uczucie ciepła rozlało się po jego piersi. Pierwszym co rano zobaczył było wtulone w niego ciało Marka. Chłopak spał spokojnie, z policzkiem na klatce piersiowej Jacksona. Brunet zanurzył dłoń w jego jasnych włosach i masował opuszkami skórę jego głowy.
Spojrzał w niebo i uśmiechnął się do białych obłoczków. Chłopak nigdy się nie modlił, nawet nie wiedział jak to się robi. Jednak wdzięczność wylewała się z niego każdą komórką ciała. Zamknął oczy i podziękował Mu za zesłanie Marka. Spojrzał znów na swoje szczęście zwinięte w kulkę u jego boku i westchnął, nie mógł czuć się lepiej. Połaskotał go za uchem i patrzył jak wielkie brylanty spojrzenia wychylają zza powiek i spoglądają na niego łagodnie.
- Dzień dobry kochanie.- Głaskał go po plecach.
- Dzień dobry. – Uśmiechnął się promiennie.
- Zimno ci dziś? – Zapytał z troską.
- Ani trochę. –Powiedział Mark przysuwając się jeszcze bliżej Jacksona. 
- Cieszę się. – Jego głos zdradzał nutkę rozczulenia.
- Muszę iść z Coco na spacer. – Powiedział rysując na piersi Jacksona palcem.
- To może pójdziemy razem? I zjemy w parku ciepłe rogaliki z piekarni? – Zaproponował siadając. Mark skinął głową i również usiadł. Jackson odgarnął splątane włosy z jego czoła i szybko przyłożył tam swoje usta zanim wstał.
W powietrzu czuć już było zapach jesieni, poranne słońca nie ogrzewało już tak ich skóry jak kilka dni temu, chociaż liście na drzewach jeszcze były zielone, to wiedzieli że to kwestia czasu. Szli powoli po parku, ramię w ramię. Mark prowadził na smyczy Coco, a Jackson niósł rogaliki. Usiedli na ławce i zaczęli jeść. Nie rozmawiali zbyt wiele, za to co jakiś czas zerkali na siebie i uśmiechali się.
W pewnym momencie koło nich przechodziła dziewczynka z mamą. Coco podbiegła do dziewczynki i otarła się zaczepnie o jej kostkę. Mała ukucnęła i zaczęła głaskać pieska. Mark podszedł do niej.
- Amber, uważaj! – Powiedziała matka.
- Spokojnie, nic jej nie zrobi. – Uśmiechnął się uspokajająco Mark.
- Pan nie rozumie, on jest uczulona. – Powiedziała kobieta.
- Wygląda w porządku. – Powiedział Jackson stając koło blondyna. Kobieta spojrzała na dziewczynkę, która uśmiechała się i bawiła ze szczeniakiem.
- To niesamowite. – Powiedziała przykładając dłoń do ust. – Amber jest uczulona niemal na wszystko. Nie może chodzić do szkoły, ani bawić się z dziećmi na podwórku. – Wyjaśniła. Mark kucnął koło dziewczynki.
- Cześć Amber, jestem Mark, a to jest moja przyjaciółka Coco.
- Cześć Coco. – Uśmiechnęła się stykając swój nos z nosem pieska.
- Coco jest bardzo miła i kochana, lubi się bawić i biegać po ogrodzie, a do tego jest świetną przyjaciółką, która zawsze wysłucha i pocieszy. – Mówił chłopak.
- Coco jest świetna. – Powiedziała mała patrząc na Marka.
- Chcesz, żeby Coco została twoją przyjaciółką? – Zapytał podając dziewczynce smycz. Na twarz dziecka wpłynął wyraz nieopisywalnej radości.  Pokiwała szybko głową zabierając smycz i wzięła pieska na ręce.
- Nie musi pan… - Zaczęła zakłopotana kobieta.
- Proszę się dobrze opiekować tą dwójką. – Uśmiechnął się Mark prostując.
- Dziękuję panu, tak dawno nie widziałam jej uśmiechu. – Powiedziała kobieta głaszcząc córkę po głowie.
- Dziękuję. – Dodała Amber.
- Do widzenia. – Pomachał im blondyn. Odeszły zabierając Coco ze sobą. Mina Mark zrzedła, a ramiona opadły. Jackson objął go i uniósł w swoją stronę jego podbródek.
- Jesteś aniołem. – Uśmiechnął się do niego.
- Nie da się ukryć. – Powiedział jednak również się uśmiechnął.
- Wracamy? – Zapytał trzymając mu rękę na ramionach.
- Yhmm. – Oparł o niego głowę.
Kiedy przechodzili koło kamienicy skłonili przyjaźnie głowami sąsiadce stojącej jak zwykle na rogu z kwiatami. Kiedy już mieli wejść do środka telefon Jacksona zaczął dzwonić.
- Hallo? Tak, tak to ja. Yhmm. Tak. Rozumiem. Oczywiście. Tak, nadal aktualne. Jutro rano? Świetnie. Do zobaczenia. Dziękuję. Miłego dnia. – Rozłączył się i spojrzał uradowany na Marka.
- Co się stało? – Zapytał blondyn.
- Zadzwoniło do mnie wydawnictwo, które chce żebym zrobił zdjęcia do tomiku poezji i na okładki ich książek. – Powiedział chowając telefon na kieszeni.
- To fantastycznie! – Ucieszył się Mark.
- Prawda? – Zaśmiał się przepuszczając go w drzwiach. – Jutro rano mam się pojawić na rozmowie, muszę wywołać nowe zdjęcia, żeby im zaimponować. – Tłumaczył, kiedy wchodzili po schodach.
- Mogę ci pomóc? – Zapytał nieśmiało.
- Myślałem, że nie lubisz ciemni. – Zerknął na niego z ukosa. 
- Nie lubię ciemność, ale lubię patrzeć jak pracujesz. - Wzruszył ramionami.
*
Jackson musiał naprawdę się pilnować, żeby nie wybrać tylko zdjęć Marka, a zrobił ich ostatnimi czasy bardzo dużo. Pracował w ciszy, ciesząc się z obecności chłopaka. Pozwolił mu wywołać zdjęcie, które najbardziej mu się podoba. Wybrał zdjęcie dwóch kubków z gorącą czekoladą na tle piecyka. Kiedy płukał zdjęcie, Jackson po prostu podszedł i objął go w pasie. Później przyłożył usta do jego warg i czule pocałował. Mark uśmiechnął się przez pocałunek i także poruszył ustami. Pocałunek w ciemności smakował nad wyraz intensywnie.
- Chciałbym cię dziś zabrać na randkę. – Mruknął mu w szyję wdychając odurzający zapach.
- Randkę? – Zapytał  gładząc jego włosy.
- Pójdziemy do kina, na kolację i spacer. – Powiedział chwytając go za nadgarstek i wyciągając z ciemni.
*
Jackson czekał przy wyjściu, aż Mark wyjdzie z łazienki. Omiatał wzrokiem swoje mieszkanko na poddaszu i rozpierała go duma. Na każdym kroku widać było tu obecność Marka, a szczęście niemal uciekało oknami. Nigdy nie przypuszczał, że to małe pomieszczenie może pomieścić tyle miłości. Jednak Wangowi do pełni szczęścia brakowało tylko zapewnienie, że tak już zostanie na zawsze. Mark wyszedł z łazienki ubrany w jego granatowy sweter i ciemne rurki, włosy miał ugładzone, a oczy świeciły z podekscytowania. Jackson omiótł wzrokiem swoje szczęście i zaoferował mu ramię, jak brytyjski gentelmen. Mark chichocząc zasłonił usta szczupłą dłonią.
- Wyglądasz pięknie, kochanie. – Nachylił się do jego ucha Jackson.
- Dziękuję. Ty jak zwykle czarno i wytwornie. – Odpowiedział również się ku niemu nachylając.
Szli uliczkami miasta ani trochę się nie spiesząc. Jackson cały czas prowadził Marka, aż dotarli do kina. Wtedy Wang zwątpił. Nie miał pojęcia jaki film wybrać. Mark był bardzo wrażliwy i nie rozumiał zła. Stanęli przed listą filmów i Jackson odetchnął z ulgą. Mogli przecież iść zobaczyć bajkę.
- Co powiesz na krainę lodu? – Zapytał, a blondyn skinął głową. Kupili bilety, weszli do sali i usiedli na swoich miejscach. Światła zgasły, a Mark zesztywniał i chwycił Jacksona za rękę.
- Spokojnie kochanie. – Powiedział gładząc jego dłoń kciukiem. Na wielkim ekranie pojawiły się obrazki. Mark wpatrywał się w bajkę zauroczony, jego oczy robiły się coraz większe. Czasami podskakiwał radośnie na krześle, jak dziecko, a czasami zerkał na Jacksona, jakby upewniając się, że tam jest. Wang był zadowolony obserwując go i głaszcząc jego dłoń. Kiedy film się skończył poszli do włoskiej restauracji. Co prawda nie było to drogie i wytworne miejsce, ale Jackson kiedyś robił zdjęcia potraw do menu dla szefa i ten teraz przygotował dla nich specjalny stoliczek z dala od spojrzeń innych gości.

- Mogę za ciebie zamówić kochanie? – Zapytał siedząc naprzeciwko niego. Mark skinął głową.
- Poproszę Zakochanego kundla i dwie lampki wina. –Powiedział do kelnerki. Spojrzał jednak na niewinne oblicze siedzącego przed nim chłopaka i zmienił zdanie. – Niech będzie jednak lampka wina i sok porzeczkowy w kieliszku.
Kobieta uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Ładnie tu. – Powiedział rozglądając się po małej przestrzeni. Wszystko utrzymane było we włoskim klimacie. Od czerwieni na ścianach, po obrus w kratę i świeczki na stole.
- Podoba ci się? – Zapytał kładąc swoją dłoń na jego.
- Bardzo, ale czy nie mógł byś usiąść koło mnie? – Zapytał patrząc na Jacksona siedzącego naprzeciwko.
- Oczywiście. – Zaśmiał się przesuwając krzesło na drugą stronę okrągłego stolika. Mógł się spodziewać, że randka z Markiem nie będzie wyglądała jak każda inna, że nie będzie romantycznego przytulania w kinie, ani kuszenia przez stolik. Ale za to go kochał.
Usiadł koło niego, a Mark splótł palce ich dłoni na swoim kolanie. Jackson pocałował go w czoło, a w nagrodę dostał piękny uśmiech.
- Myślisz, że mają tu gorącą czekoladę? – Zapytał blondyn przytulając się do ramienia Jacksona. Brunet objął go z rozczuleniem na twarzy.
- Zamówię ci na deser, ale nie obiecuję, że będzie tak dobra jak moja. – Mruknął.
- Przynajmniej będę wiedział jak dobra jest twoja. – Powiedział zerkając na niego z dołu.
- Nigdy nie będziesz chciał pić innej. –  Zapewnił, trzymając w dłoni jego chłodną dłoń.
- Wiesz co mi się dziś śniło? – Mark wyprostował się, żeby spojrzeć na Jacksona.
- Co? – Zapytał podpierając brodę na dłoni i uważnie go słuchając.
- Śniło mi się, że byłem nad morzem. I wiesz co? Światło było tego dnia idealne. – Pokazał zęby w uśmiechu.
- A wiesz co mi się śniło? – Zapytał zniżając nieco głos.
- Co?
- Nasz pocałunek. – Szepnął ujmując w dłoń policzek Marka i zbliżając powoli swoją twarz do niego. Mark zamknął powieki i rozchylił wargi. Wang patrzył jeszcze przez chwilę na jego piękną, jasną buzię, wyglądał w tym momencie jak marmurowy posąg. Chwycił w końcu swoje gorące wargi, te Marka zniecierpliwione czekaniem. Połączyły się idealnie jak dwa brakujące kawałki układanki. Jackson położył dłoń na plecach chłopaka i przesunął go na krześle w swoją stronę, kiedy językiem rozchylał jego wargi. Mark zanurzył dłonie w jego włosach i jęknął cichutko na zniewalające uczucie towarzyszące pocałunkowi. Jackson czuł jak ciepło z piersi rozlewa się po całym jego ciele. Przerwał pocałunek cmokając chłopaka w zaróżowiony policzek. Mark spuścił wzrok jakby trochę zawstydzony swoim zachowaniem.
- Chciałbyś zobaczyć morze? – Zapytał Jackson wracając do tematu.
- Zobaczyć? Żeby je zobaczyć wystarczą mi twoje zdjęcia. Ja chciałbym je poczuć, posmakować. – Oczy Mark rozbłysły i Jackson już wiedział, że wizja zabrania chłopaka nad morze nie da mu spokoju, dopóki tego nie zrobi.
- To może niedługo pojedziemy? Muszę zrobić kilka nowych zdjęć, poza tym mam modela, który idealnie wpasowuje się w każdy krajobraz. – Mrugnął do chłopaka.
- Na twoich zdjęciach nie ma ludzi. – Zmarszczył brwi.
- Nie lubię fotografować ludzi. Nie mogę im robić zdjęć z zaskoczenia, a kiedy ich pytam przybierają sztuczne pozy i wystudiowane w lustrze miny.
- Ale mi robisz zdjęcia. – Słusznie zauważył.
- Bo ty jesteś zawsze naturalny, nigdy nie udajesz emocji. Kiedy jesteś smutny twoje oczy robią się matowe, kiedy coś cię rozbawi najpierw unosisz prawy kącik usta, a zaraz później drugi, kiedy coś cię śmieszy marszczysz nos i śmiejesz się głośno, a kiedy jesteś zły zacinasz usta w wąską kreskę, a twoje czoło jest pochmurne, a kiedy czujesz się zawstydzony patrzysz pod nogi, a twoje policzki przybierają kolor płatków róży. – Powiedział patrząc na Marka.
- Rozumiem, że to dobrze? – Zapytał nerwowo przegarniając włosy.
- Idealnie. – Zaśmiał się ściskając jego dłoń. Wtedy też weszła kelnerka niosąc ogromny talerz spaghetti. Postawiła go na okrągłym stoliczku, podała sztućce i ostawiła kieliszki oraz butelki.
- Ładnie pachnie. – Wyprostował się na krześle Mark.
- Smacznego skarbie. – Podał mu widelec. Nakręcił na swój widelec nitkę makaronu w czerwonym sosie i włożył Markowi do ust. Chłopak mruknął z uznaniem i zaczął jeść. Przesuwali sobie mięsne klopsiki, karmili się nawzajem i wciągali nitki brudząc przy tym buzie. Śmiali się przy tym, a Jackson raz nawet pocałował Marka, zlizując z jego ust resztki sosu. Po posiłku Wang jak obiecał zamówił dla chłopaka gorącą czekoladę i tak jak przypuszczał, Mark stwierdził, że nie była taka smaczna.
Kiedy wracali księżyc był już wysoko na niebie, a lampy uliczne oświetlały chodnik. Szli powoli trzymając się za ręce. Kiedy zniknęli w mieszkaniu, zapalili tylko małą lampkę przy łóżku. Jackson nie wiedział do czego zmierza, ale ściągnął buty i sadzając sobie marka na kolanach spojrzał mu głęboko w oczy i powiedział.
- Kocham cię. – I chciał go pocałować, jednak Mark go zatrzymał.
- Jackson. Kocham cię. – Powiedział utrzymując spojrzenie. Brunet nie liczył na to, że Mark kiedykolwiek obdarzy go uczuciem, w najśmielszym marzeniach chciał, żeby blondyn pozwolił mu się kochać. Ale teraz kiedy Mark wyznał mu miłość, nie mógł być bardziej szczęśliwy. Objął jego ciało i przyciągnął go bliżej siebie, łącząc ich usta po raz kolejny tego dnia. Pragnął mieć Marka bliżej, bardziej i więcej. Był wręcz wygłodniały jego ciała, osoby i miłości. Obrócił ich i położył chłopaka pod sobą. Przez chwilę patrzył z miłością na oświetloną lampką twarz chłopaka i gładził ją opuszkami palców.
 Tak bardzo pragnął Marka, ale wiedział, że jeśli teraz się na nim położy, tej nocy może dojść do aktu, którego Mark nie planował i nie był gotowy. Ucałował go gorąco w usta gładząc gorącymi dłońmi łabędzią szyję i szczupłe ramiona. Miał być to ostatni pocałunek kończący ten wspaniały dzień. Jednak kiedy zaczął się podnosić, blondyn chwycił go za przód koszulki i przyciągnął z powrotem.
- Jackson, proszę. Zróbmy to. – Szepnął prosto w jego usta. Brunet miał pustkę w głowie, chciał zapytać o czym mówi chłopak, jednak jego usta mu to uniemożliwiły. Nie opierał się. Ułożył dłonie na wąskich biodrach Marka i wsunął je pod jego sweter. Blondyn wygląda na jeszcze drobniejszego niż w rzeczywistości. Jego dłonie były takie duże, kiedy sunęły w górę podwijając sweter. Mark wił się pod nim ciężko oddychając i szarpał za brzeg jego koszulki. Jackson gorączkowo ściągnął ją przez głowę i odchylił głowę przymykając powieki z przyjemności na dotyk chłodnych dłoni badających każdy skrawek jego ciała. Przysunął usta do szyi chłopaka i zostawiał na niej gorące ślady swoich ust. Mark pociągnął go za włosy jęcząc coraz głośniej.



[SCENA +18]
 Jackson zsunął dłonie do rozporka chłopaka i na chwilę się od niego oderwał, żeby pozbawić ich obu spodni. Jednak Mark nie pozwolił, aby długo byli rozdzieleni. Założył ręce na szyi Jacksona i przylgnął do niego całym ciałem. Oboje jęknęli, kiedy wybrzuszenia w ich majtkach niespodziewanie się otarły. Pożądanie wypełniło cały pokój, Mark zaciskał dłonie na białej pościeli, kiedy Jackson trzymając jego nadgarstki schodził pocałunkami coraz niżej. Głośne oddechy i przyspieszone bicia serc były jedyną muzyką w pokoju.
- Mogę? – Zapytał Jackson chwytając za gumkę od bielizny chłopaka. Mark energicznie pokiwał głową i  zaraz został pozbawiony ostatniego skrawka ubrania, które zasłaniało jego ciało. Jackson wciągnął powietrze i przebiegał wzrokiem po ciele chłopaka. Wydawało mu się, że nigdy nie widział nic piękniejszego. Sięgnął do szuflady i wyciągnął lubrykant. Ciemne oczy Marka uważnie go obserwowały, kiedy obficie wylewał sobie żel na palce.

- Rozluźnij się kochanie. – Powiedział przysuwając palce do jego wejścia. Wsunął powoli jeden palec rozciągając ciasne wejście Marka. Blondyn skrzywił się, więc Wang nachylił się, żeby go pocałować. Wyciskał na jego twarzy gorączkowe pocałunki, zagłębiają się coraz głębiej. Mark miał cały czas zaciśnięte oczy i zacięte usta. Jackson nie mógł patrzeć na jego ból, dlatego zaczął się wycofywać. Jednak Mark wbił palce w jego ramie i wyszeptał, żeby tego nie robił. Brunet nie wiedział jak mu pomóc, gdyby wiedział, że ich zbliżenie będzie tyle kosztować Marka, nigdy by się na to nie zgodził. Zobaczył na szafce nocnej piórko ze skrzydeł anioła. Wziął je do ręki i zaczął przejeżdżać po nagim ciele chłopaka. Patrzył z fascynacją jak jego ciało reaguje na ten dotyk. Po chwili zupełnie się rozluźnił i Jackson mógł włożyć drugi palec. Sunął białym pierzem po twarzy jęczącego w rozkoszy chłopaka, łaskotał jego szyję, sunął po klatce piersiowej, biodrach, udach.
-Jackson… Potrzebuję Cię. – Szeptał przyciągając go do pocałunku i jęcząc z przyjemności. Jednak brunet nie dał się tak szybko przekonać. Dopiero kiedy upewnił się, że Mark jest dobrze rozciągnięty zawisnął nad nim. Spojrzał w zamglone od przyjemności ciemne oczy i całując go mocno w czerwone usta wsunął się w niego jednym ruchem. Niemal doszedł na uczucie zaciskającego się dookoła niego aksamitnego wnętrza chłopaka. Przycisnął do siebie kruche ciało i trzymał w ciasnym objęciu, jakby chciał ich ze sobą scalić, jakby już zawsze mieli być jedności.
- Jackson. Kochaj mnie. – Szepnął blondyn. Wang nie mógł mu odmówić. Ułożył go ostrożnie na poduszkach i górując nad nim wsuwał się w niego i wysuwał najpierw powoli. Mark otworzył szeroko oczy czując poruszającego się w sobie członka Jacksona. Wypuścił drżący oddech i wbił paznokcie w plecy chłopaka odrzucając do tyłu głowę. Brunet już wiedział, że znalazł czuły punkt chłopaka. Przyśpieszył się ruchu, czując jak z każdym zagłębia się coraz bardziej, a obezwładniająca przyjemność przejmuję kontrolę nad całym jego ciałem. Markiem wstrząsały fale przyjemności od których jego plecy wyginały się w łuk. Całowali się gorączkowo, kiedy ich ciała ocierały się o siebie, wciskali w swojej ramiona coraz bardziej, jakby nie było nic ważniejszego na świecie, a dłonie szybko przebiegały po ich ciałach potęgując cudowną rozkosz, która ich wypełniała. W końcu przyjemność osiągnęła szczyt. Nektar kochanków naznaczył ich ciała, a krzyk rozkoszy rozdarł nocną ciszę.
[KONIEC SCENY +18]
Jackson wziął w ramiona nieprzytomnego z rozkoszy Marka i opadł na łóżko ciężko dysząc. Był wyczerpany, a jednak nie przestawał gładzić chłopaka po włosach i nagich plecach, kiedy ten leżał na jego klatce piersiowej.
- Nic ani nikogo nie będę już kochał tak mocno jak ciebie. – Wyszeptał Jackson w jego włosy. Mark zsunął się z niego i leżąc obok wziął w delikatne dłonie twarz chłopaka.
- Nie wiedziałem, że gdzieś może mi być lepiej niż w niebie. – Szepnął patrząc głęboko w oczy chłopaka.
- Nie będę mógł bez ciebie żyć. – Powiedział Jackson chwytając jego dłoń i wtulając w nią policzek.
- Jackson. – Przysunął się i wtulił w jego ramiona.
- Mark. – Łzy stanęły w jego oczach.
- Zostanę z tobą. Mogę? – Zapytał płaczliwym głosem. Oczy Jacksona się powiększyły  zastygł w bezruchu słysząc te słowa. Odsunął od siebie chłopaka, żeby spojrzeć mu w twarz.
- Chcesz ze mną zostać?
- Proszę. – Szepnął gorączkowo. Jackson przyciągnął go za kark w górę i mocno pocałował.
- Zostań. – Powiedział mocno go ściskając. – Ale zostań już na zawsze.
- Zostanę z tobą, aż On upomni się o twoją duszę, a wtedy zaprowadzą ją do nieba. – Powiedział również mocno go obejmując. Lęk rodzący się w piersi Jacksona zupełnie odpuścił, pozostawiając czyste szczęście. Odetchnął pełną piersią i zamknął powieki trzymając swojego Marka blisko serca.
*
Nikt na ulicy nie zwrócił uwagi na Juniora i JB, którzy ze wstrętnymi uśmiechami podążali chodnikiem w stronę wschodzącego słońca. Skręcili w opustoszałą uliczkę. Junior złapał trop, nikły, ale jeszcze wyraźny. Kiedy wyszli zza rogu, bezdomny pies wyskoczył ujadając na nich. Jednak wystarczyło jedno kopnięcie JB, żeby pisk zwierzęcia wypełnił zaułek, a ono uciekło kuląc ogon. Mężczyźni wymienili spojrzenia i weszli w głąb. Junior ukucnął za śmietnikiem.
- Czujesz to? – Zapytał, a w jego głosie słychać było ekscytację. JB podszedł i dotknął ściany, a następnie powąchał swoje palce.
- Mamy tu rannego ptaszka. – Powiedział pokazując Juniorowi krew na swoich opuszkach.
- Dużego ptaszka. –Zaśmiał się paskudnie wyciągając spod sterty śmieci anielskie pióro.
- Czuję go, jest niedaleko. – Powiedział starszy prostując się.
- To nasz szczęśliwy dzień. – Dodał i razem ruszyli w górę ulicy. A ich mroczna aura sprawiała, że dzieci zaczynały płakać, a zwierzęta uciekały jak najdalej mogły. Junior czuł strach i napawał się nim z każdą sekundą. Szli, żeby dorwać anioła i nie wrócą dziś z pustymi rękami. Jego palce zacisnęły się na czarnym bacie schowanym pod płaszczem. Miał ochotę na zabawę.
*
Jackson pierwszy raz nie mógł doczekać się poranka, bo rzeczywistość była piękniejsza niż sny. Otworzył oczy i pierwsze co zrobił to pocałował leżącego obok Marka w usta. Blondyn uśmiechnął się przez pocałunek.
- To jest lepsze niż gorąca czekolada. – Powiedział ochrypłym od snu głosem.
- I na pewno zdrowsze dla zębów. – Powiedział mrucząc przeciągle i obejmując go ramieniem. Rozejrzał się po pokoju z satysfakcją. Dookoła rozrzucone były ich ubrania, pościel była pomięta, a włosy Marka w totalnym nieładzie.
- Trzeba wstać. – Powiedział Mark próbując wydostać się z objęć Jacksona.
- Musimy? – Jęknął obejmując go w pasie i przytulając do swojego brzucha.
- Za dwie godziny masz spotkanie w wydawnictwie. – Przypomniał Mark. Jackson westchnął i zanim skapitulował cmoknął głośno Marka za uchem, a ten zachichotał.
Poszedł do łazienki wziąć szybki prysznic. Przeciągnął się rozprostowując mięśnie. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnął się.
- A więc tak wygląda najszczęśliwszy facet na świecie? – Westchnął podpierając się pod boki. Kiedy wyszedł, Mark w samym swetrze, który sięgał mu do połowy ud, przygotowywał im śniadanie. Stanął za jego plecami i objął go w pasie, całując w kark.
- Zaraz się spóźnisz. – Zaświergotał. Jackson sięgnął po kanapkę pod ramieniem Marka i najpierw dał mu ugryź, a później sam zrobił gryza.
- Lecę, wrócę jak najszybciej i będziemy planować naszą wycieczkę nad morze. – Powiedział obracając go do siebie przodem i całując namiętnie na pożegnanie.
- Kocham cię. – Powiedział Mark, kiedy go puścił.
- Zaraz nie wyjdę. – Zażartował Jackson kołysząc ich.
- Będę na ciebie czekać. – Mark odgarnął jego czarne włosy.
- Wracając kupię coś na obiad. – Powiedział podchodząc do drzwi. Ostatni raz spojrzał na małe mieszkanko na poddaszu, do którego ciekawsko zerkały promyki słońca i swoje prywatne szczęście, siedzące na łóżku i chwycił z półki kluczyk od mieszkania. Nigdy go nie zamykał, bo twierdził, że nie ma w nim nic cennego. Jednak teraz w tym nędznym mieszkanku,  trzymał swoją jedyną miłość, swój cud i największe szczęście. Włożył klucz do zamka i przekręcił go.
*
Tak jak obiecał po drodze kupił składniki na lassanie, czuł że Markowi zasmakowało włoskie jedzenie. Wydawnictwo nie dosyć, że kupiło jego zdjęcia za porządną sumę pieniędzy, to jeszcze zatrudniło go jako swojego grafika. Teraz kiedy miał swoją małą, ale własną rodzinę musiał przecież zarabiać, żeby ich utrzymać. Nie było mowy, żeby wypuścił Marka do pracy. Uśmiechnął się szczęśliwy, kiedy tylko zobaczył kamienice. Prawie wbiegł po schodach, tak bardzo już chciał zobaczyć swojego ukochanego, pocałować go w usta i opowiedzieć o dzisiejszym dniu. Jednak coś było nie tak. Drzwi były otwarte, a Jackson był pewny, że je zamykał. Upuścił reklamówkę z zakupami na progu i szybko wszedł do środka. Drzwi zatrzasnęły się za nim z głuchym trzaskiem. Stał zszokowany, a cała krew odpłynęła z jego twarzy. Zimny lęk i panika nie pozwoliły mu się ruszyć.
Dwóch mężczyzna stało pośrodku jego mieszkania, a między nimi jego ukochany. Jeden z nich miał w ręku czarny bat, a jego końcówka oplatała ciasno szyję Marka, wyraźnie sprawiając mu ból.
- Nie! – Krzyknął Jackson i zrobił krok do przodu, ale wtedy drugi mężczyzna wyciągnął taki sam bat i jego piekąca witka oplotła ramiona bruneta zmuszając go aby uklęknął.
- No, no, no. – Zaśmiał się szczuplejszy, który trzymał Marka. – Nieźle się ustawiłeś aniołku.
-Zapomniałeś tylko o jednym. – Dodał lepiej zbudowany, który trzymał Jacksona. – Jak już spadasz z nieba, to nie zatrzymuj się na półpiętrze, tylko zmykaj prosto do piekła, żebyśmy nie musieli się po ciebie fatygować. – Jego głos był wstrętny i ociekał złem. Jackson spróbował się poruszyć, ale poczuł jakby igły wbijały mu się w skórę.
- Słyszałeś aniołku?! – Warknął pierwszy i chwycił Marka za włosy. Blondyn jęknął, a w jego oczach stanęły łzy. Patrzył na Jacksona, a brunetowi serce się łamało. Nie myślał o niczym, tylko o tym, że musi uratować ukochanego. Zaciskając zęby i ignorując ból wstał i rzucił się na mężczyznę z batem. Jednak ten który go trzymał jednym szarpnięciem ściągnął go do parteru.
- Zostaw go!  - Usłyszał płaczliwy głos Marka. Mężczyzna nachylił się nad nim, a w jego dłoni połyskiwało czarne ostrze sztyletu.
- Nie będziesz nam wchodził w drogę. – Wysyczał. Jackson już prawie czuł chłodny metal przecinający skórę na jego szyi, jednak nic takiego się nie stało. Za to zobaczył światło. Mark rozłożył skrzydła i cały pokój zapełnił się olśniewającym blaskiem. Widział jak przez mgłę, że najpiękniejsza istota jaką kiedykolwiek wiedział podchodzi całuje go w usta i nastała ciemność.
Jackson otworzył oczy i z ciężkim oddechem usiadł na łóżku. Rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie było śladu po nieznajomych mężczyznach. Co więcej nie było też śladu po Marku. Chwycił swój telefon i spojrzał na wyświetlacz. Wskazywał godzinę 7:00. Wstał i poszedł kilka kroków do kuchni, żeby zobaczyć czy Mark czasami nie robi dla nich śniadania. Jednak tam go nie było. W łazience również.
- Mark! – Zawołał wchodząc do ciemni. Jednak odpowiedziała mu tylko cisza. Chciał się ubrać i wyjść na zewnątrz, ale coś go zatrzymało. Podszedł do zdjęć wiszących na lince. Ręce mu się zatrzęsły kiedy energicznie je zrywał. Przynajmniej na połowie z nich powinien być Mark, a jednak go tam nie było. Tak jakby nigdy nie znalazł się na tych zdjęciach. Podbiegł do szafy i wyciągnął żółty sweter. Zanurzył w nim nos i odsunął się z rozszerzonymi źrenicami. Sweter nie miał zapachu, nie wiedział jak to się stało, nie miał pojęcia gdzie zniknął zapach słodkich brzoskwiń, młodej trawy i promieni słońca. Gdzie zniknął Mark. Usiadł na łóżku, na którym zaledwie wczoraj się kochali i schował twarz w dłoniach. Nie wiedział o zrobić, gdzie podział się jego ukochany. Wyglądało na to, jakby jego świat się walił. Nie mógł uwierzyć, że to wszystko było tylko snem. To nie mogła być prawda. Wybiegł z domu przed kamienicę tak jak stał. Podbiegł do sąsiadki, która sprzedawała kwiaty na rogu.
- Proszę mi powiedzieć, gdzie poszedł Mark? Widziała go dziś pani? – Zaatakował zaskoczoną kobietę.
- Jackson, o czym ty mówisz? – Zapytała wytrzeszczając na niego oczy.
- Chłopak, mieszka u mnie od tygodnia, widziała nas pani na ulicy kilka razy. Szczuły blondyn o jasnej cerze i dużych brązowych oczach. – Powiedział coraz bardziej się denerwując.
- Przepraszam Jackson, ale nikogo takiego nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, że ktoś u ciebie mieszka. – Wang patrzył na nią z niedowierzaniem. Wydawał się być szczera, ale przecież to było niemożliwe. Mark istniał, był i kochał go, on nie mógł sobie tego wymyśleć. Jakiś głos w jego głowie szepnął: „Pióro”.
Bez słowa wyjaśnienia wrócił biegiem na górę. Otworzył szufladę, ale go tam nie było. Podbiegł od szafy i wyrzucił z niej wszystko, jednak tam również nie znalazł anielskiego pióra. Wrócił do łóżka i zrzucił pościel, ale to również na nic. Przecież pamiętał dokładnie jak miękkie było. Nie mógł zapomnieć jak przejeżdżał nim po nagim ciele Marka, kiedy się kochali. Coś go tchnęło. Nachylił się i je zobaczył. Lekko opalizujące leżało pod łóżkiem. Sięgnął je i przyłożył do twarzy. Było delikatnie i miękkie jak skóra jego Marka i pachniało tak jak on światłem, słodką brzoskwinią i pierwszą wzrastającą po zimie trawą. Zamknął oczy przypominając sobie uśmiech ukochanego. Położył się z łóżku ściskając pióro w dłoni, jakby było ostatnią deską ratunku na ocenie rozpaczy po katastrofie jego życia. Kiedy otworzył oczy z jego kącików szybko spłynęła łza. Patrzył w niebo nad sobą, kiedy zobaczył błysk gwiazdy na błękitnym niebie. Znał ten blask, wiedział go już po raz drugi. Uśmiechnął się gorzko przytulając pióro do policzka.
- Cześć skarbie, wiesz że już zawsze będę cię kochał, prawda? – Wyszeptał i znów zamknął oczy,  czując w piersi pustkę, jakby ktoś siłą wydarł mu serce z piersi. 



Skomentuj chodź jednym słówkiem jeśli Ci się spodobało promyczku!
Jeśli chociaż jedna osoba wyrazi w komentarzu chęć przeczytania drugiej części, zacznę nad nią pracować. 

Wasza NaBee!

11 komentarzy:

  1. Hej! Wiedziałaś, że twój blog jest super?
    Nominowałam cię do Liebster Blog Award!
    Trzymaj tak dalej! :3
    Szczegóły:
    http://waipeu.blogspot.com/2015/12/liebster-blog-award.html

    PS
    One Shot świetny! Boże, cudowny! Nawet nie wiesz jak mi serduszko bije po przeczytaniu go~ *-* (a teraz dawaj coś z MarkJin!!! xd)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak mogłaś ;c normalnie poruczałam się jak bubr...cały czas było mi smutno bo wiedziałam że Mark będzie musiał wrócić tam skąd przybył a kiedy w końcu powiedział że zostanie z Jaksonem byłam taka szczęśliwa to musiał JB z Juniorem wszystko zepsuć ;((( <\3 Ale opowiadanie i tak cudowne ;* mega wzruszające ale piękne ♡♥♡ Jedno z lepszych jakie czytałam a z tym paringiem z pewnością najlepsze ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. To było świetne :") prawie się popłakałam! Czytanie tego ff było jak miód dla moich oczu ♡ weny kochana i więcej takich cudownych opowiadań

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne~ *-* płacze jak bóbr ;_; idealne po prostu <3 proooooszę popracuj nad 2 częścią <3333 ;-----; weny życzę :3 <3

    ciasteczko~

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham, kocham, kocham i rycze. TEN SHOT JEST MEGA ! Najpierw wszyscy są smutni, puźniej się cieszą, a na konic w płacz. Uwielbiam coś takiego... To może dlatego moja koleżanka uznała mnie za "sadyste", bo jak sama piszę to uwielbiam kończyć w najgorszym dla czytelnika, najlepszym dla mnie momęcie ?... Mniejsza. Wyrażam OGROMNĄ chęć przeczytania kolejnej części, więc o nią pięknie prosze.♥ Nie moja wina że idzie się w tym zakochać i ze mną to się stało. :/ Tak że jeszcze raz proszę o drugą część i życzę DUUUŻO weny bo doskonale wiem jak jej czasami brakuje... ZNOWU ZACZYNAM SHODZIĆ Z TEMATU ! XD Po raz ostatni dużo weny, zdrowia, szczęścia i słodyczy tego tobie MAJA życzy XD

    OdpowiedzUsuń
  6. To jest boskie! Blagam cie napisz druga czesc tego T.T az sie poryczałam. Nie dosc ze slodkie (takie jak lubie xD) to jeszcze takie... takie... super!!! Jeszcze markson! Pisz dalej! Weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. To jest cudowne! Aż się rozpłakałam... boze.... <333

    OdpowiedzUsuń
  8. To było naprawdę cudowne i takie słodkie. Kocham <3
    tylko mam jedno do zarzucenia...
    przez Ciebie, przez twoje ff popłakałam się i nie mogę się pozbierać przez to jak się to skończyło T_T błagam napisz drugą część

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeny rycze ;( czemu to musiało się tak skończyć?
    Błagam napisz druga część! ♡

    OdpowiedzUsuń
  10. No no, powiem Ci, że to jedno z lepszych opowiadań, jakie czytałam! Wciągnęłam się od samego początku i do samego końca czytałam z zapartym tchem. To jakim lekkim piórem opisałaś miłość Jacksona i Marka - coś cudownego. Opis Marka jako anioła- oczami wyobraźni widziałam jego blask, a jego radość z najmniejszych rzeczy, których człowiek na co dzień nie docenia, była urocza i skłaniająca do refleksji.
    Czytało mi się Twoje opowiadanie na tyle dobrze, że przymknęłam oko na kilka błędów (z których w tej chwili pamiętam tylko, że napisałaś "- Spokojnie, pokarzę ci. – Powiedział i wrócili do pierwszej kuwety. Jackson stanął za Markiem i opierając brodę na jego ramieniu chwycił jego dłonie." gdzie powinno być "pokażę", a nie "pokarzę" - bo Jackson chyba nie miał w zamiarze Marka karać ? ;)
    I szczerze powiedziawszy zdziwiłaś mnie zakończeniem... Spodziewałam się jakiegoś happy endu, a nie do końca tak było...
    Także mam nadzieję, że kiedyś doczekam się może kontynuacji, bo z chęcią bym ją przeczytała.
    Pozdrawiam
    Edyta

    OdpowiedzUsuń
  11. 41 yr old Database Administrator II Nathanial Cater, hailing from Rimouski enjoys watching movies like ...tick... tick... tick... and Running. Took a trip to Cidade Velha and drives a Alfa Romeo Tipo 256 Cabriolet Sportivo. przejdz na moja strone

    OdpowiedzUsuń